Byłem, zobaczyłem i się zachwyciłem - tak oto mogę powiedzieć o kinowej premierze nowego dzieła Quentina Tarantino pt. "Django". Jednakże mój zachwyt skierowany był nie tylko ku obrazowi, jaki migał przed mymi oczami, ale i udźwiękowieniu, a konkretnie ku filmowemu soundtrackowi, który przebrzmiewał w moich uszach. A jest on na prawdę dobry... Warto przy tym zauważyć, iż Tarantino sięgnął nie tylko po sprawdzone wzorce i schematy muzyczne, ale i wręcz zapożyczył podkład dźwiękowy z filmów, które go inspirują od najdawniejszych lat, od filmów które w znacznej mierze kształtują całokształt jego twórczości. Takim zapożyczeniem, ale jakże doskonale wkomponowanym w stylistykę filmu, był główny utwór nowego obrazu Tarantino, skomponowany przez Luisa Bacalova w 1966 roku "Django". To oczywiście nie jedyny utwór tego argentyńskiego kompozytora, który znalazł się na nowym soundtrackowym krążku. Obok niego pojawia się "Lo Chiamavano King" (His name is King) oraz "La Corsa". O fascynacji włoskimi spaghetti westernami świadczy również sięgnięcie po klasyka gatunku, czyli Ennio Morricone, który przecież współpracował z prekursorami włoskich filmów rodem z dzikiego zachodu - legendarnym Sergio Leone oraz nie ustępującym mu w talencie Bernardo Bertoluccim. Nazwisko Morricone pojawia się na okładce płyty czterokrotnie, a za każdym razem są to utwory o stylistyce jak najbardziej kowbojskiej - tj. gitarowe brzmienia, którym towarzyszy pełen nostalgii głos opiewający trudy żywota w Nowym Świecie. Wszystko wpada w ucho, wszystko wypełnia duszę przyjemnym ciepłem... Obok wyśmienitego "Django", który jest obecnie jednym z najczęściej przesłuchiwanych przeze mnie utworów, najbardziej w ucho wpadł mi melodyjny, dźwięczny kawałek "Too Old To Die Young" grany tu przez Brother Dege. Dla mnie to zdecydowany, niekwestionowany hit, którego można słuchać i w oderwaniu od filmu i jego fabuły. Dla odmiany powiem teraz o najmniej udanym kawałku, którym jest "Unchained" w wykonaniu James'a Brown'a & 2Pac'a. Odstaje on od "Django'wej" stylistyki. Odstaje on od "Django'wego" wysokiego poziomu. Utwór ten zapewne miał istotną wymowę w kontekście filmu i przedstawianej w nim historii, jednak w oderwaniu od obrazu i w porównaniu do pozostałych pozycji tego krążka - wygląda on słabo, wręcz mizernie. Na szczęście nie wpływa to znacząco na moją sumaryczną wspomnianego albumu - jest on dobry, kowbojski, klimatowy... Może dlatego, że sięga do korzeni, sięga do klasyków gatunku, jednak to nie jest tak istotne, jak sam fakt, że płyty słucha się przyjemnie (nawet jeśli nie zna się w ogóle filmu Tarantino, ani żadnego z inspirujących go filmów) właściwie od A do Z, płyta nostalgiczna, ale i ciepła, pozytywna w duchowy odbiorze. Rzadko kiedy mamy do czynienia z równie wyrafinowanymi soundtrackami filmowymi. I cieszy mnie to, że chociaż od czasu do czasu trafiają się takie perełki jak właśnie ta.
Opinia bierze udział w konkursie