Wiesław Wernic, choć obecnie już nieco zapomniany, w swoich czasach był prawdziwym mistrzem przygody. Jego powieści są w większości nieco spokojniejsze niż te Karola Maya, lecz da się w nich wyczuć podobny klimat. U obydwu Dziki Zachód zaludniają inkarnacje szlachetności i męstwa, pozbawieni sumienia brutale oraz całe mnóstwo barwnych, ekscentrycznych postaci, u obydwu zazwyczaj znaczną rolę odgrywają Indianie, do tego obydwaj w większości swoich powieści używają narracji pierwszoosobowej, a w niektórych ? trzecioosobowej, jednakże doktora Jana, głównego bohatera większości westernów Wernica, nie dałoby się porównać z Old Shatterhandem. W przeciwieństwie do Maya Wernic zwiedził Stany Zjednoczone, dzięki czemu wykreowany przez niego świat traperów i wojowników ma mniej błędów niż ten znany z książek niemieckiego mistrza.
Wernic przedstawia nam Dziki Zachód z perspektywy Mayowskiego "greenhorna", żółtodzioba, którego zaprzyjaźniony traper co roku bierze na wakacyjną wycieczkę w dzikie rejony kontynentu. Choć po wielu wyprawach doktor Jan jest już doświadczony i nie da się podejść jak byle żółtodziób, wciąż daleko mu do swojego przyjaciela, Karola Gordona zwanego Wielkim Bobrem, czy do Indian, którym ten zazwyczaj go przedstawia. W tej książce doktor i Karol jadą w odwiedziny do Nawahów, od których główny bohater dostaje unikatowe srebrne słońce. Wkrótce później w drodze zostaje niespodziewanie napadnięty przez bandytów! Oni jednak, zauważywszy wśród jego bagaży słońce Nawahów, darują mu życie, a wkrótce później nawet zwracają ukradzione rzeczy. Tymczasem w tajemniczo pozbawionym szeryfa miasteczku Rainy Valley, położonym wbrew swojej nazwie na środku pustyni, na piętrze w gospodzie leży gorączkujący człowiek z kulą w barku, koniecznie potrzebujący pomocy doktora...
Powieść rozpoczyna się z hukiem i z hukiem się toczy, od razu zostajemy wrzuceni w sieć dziwnych poszlak i tajemnic, których charakter pozwala nam oczekiwać wartkiej i wybuchowej akcji. Wernic nie zawodzi i jak zwykle zabiera nas w szaloną podróż pełną niespodzianek okraszonych bezlitosnym słońcem arizońskiej pustyni. Fabuła powieści nie zaskakuje wyjątkową oryginalnością; jest to typowy energiczny western połączony z klasyczną opowieścią o zwycięstwie dobra nad złem. Mimo tego, dzięki przyjemnej formie ta książka ma w sobie powiew nowości, o jaki trudno chociażby wśród masowo produkowanych filmowych westernów z lat 60-tych. Nie zabraknie w niej kluczowych elementów świata przedstawionego typowego dla tego gatunku, takich jak skradanie się i tropienie, jazda konna, strzelaniny czy stada bydła na wielkich farmach. Mocno odczuwalny klimat Dzikiego Zachodu, w połączeniu z nieco archaicznym jak na nasze czasy językiem dają możliwość silnej imersji.
Bohaterowie u Wernica, jak już wspomniałam, zazwyczaj są barwni, lecz nieco biało-czarni. Doktor Jan i Karol Gordon nie mają żadnych wad, za to złoczyńcy są pozbawieni zalet. W niektórych jego powieściach pojawiają się postacie moralnie szare, takie jak Barry Bede, ale w tej raczej nie znajdziemy żadnych tego typu dylematów. Mamy wyraźny podział na strony ? złą i dobrą, a choć każda postać ma indywidualne cechy, niektórym brakuje wyraźnej głębi. Wśród nich należy wymienić szlachcica Don Pedro, podróżującego po arozońskich bezdrożach w luksusach z rodziną i świtą, który właściwie poza swoim magnackim ekscentryzmem nie reprezentuje sobą niczego. Prócz tego zawodzi główny złoczyńca, który nie daje się w ogóle zapamiętać ani nawet znienawidzić. To wynika jednak główne z tego, że przez większość czasu jest on bezimienny i praktycznie nie pojawia się na kartkach, stoi bowiem na czele niebezpiecznej bandy, lecz sam nie działa w terenie. Taki układ sprawia, że głównym antagonistą w powieści wydaje się raczej cała organizacja "Słońce Arizony" niż jej lider, którego demaskacja na końcu jest, niestety, jedną z najmniej ekscytujących scen. Pozytywnie za to na tle innych postaci wybija się Jerzy Adams, osoba o interesującej przeszłości i wyraźnie zarysowanym charakterze, szlachetna, acz niepozbawiona drobnych przywar, takich jak mrukliwość.
Nie sposób odmówić powieści w oderwaniu od stylu, w jakim jest napisana, i świata, który przedstawia. Autor w wiarygodny i niezbyt przeciągły sposób opisuje krajobrazy pustyni i bajeczne oazy, a przy tym lekkim tonem i w sposób niekłócący się z konsekwentnym rozwijaniem głównej fabuły snuje fascynujące historie, pozwalające nam się wczuć w realia Dzikiego Zachodu. Znakomicie oddaje również Indian, a także mentalność białych osadników. Nie stroni od niezwykłości, choć twardo utrzymuje swoje dzieło w konwencji realistycznej. Powieść nadaje się dla publiki w każdym wieku, może poza najmłodszymi dziećmi, gdyż pojawia się w niej nieco przemocy. Nie znajdziemy tu jednak żadnych drastycznych scen ani erotyki.
Podsumowując, "Słońce Arizony" to prosta książka przygodowa, nie wyróżniająca się zbytnio na tle innych, lecz zdecydowanie przyjemna w odbiorze. Jest wciągająca, pięknie napisana i pełna smaczków, jakie doceni każdy koneser westernów. Pomimo wad ma swój urok i jest zdecydowanie warta przeczytania.
Opinia bierze udział w konkursie