Jedno z największych muzeów świata - znajdujące się w Madrycie Muzeum Narodowe Prado - z okazji dwusetlecia swojego powstania organizuje Międzynarodowy Konkurs Kopistyczny. Weźmie w nim udział sześć osób, które prócz zaproszenia do konkursu otrzymuje również zaproszenie na tajemniczy spektakl operowy, który odbędzie się w jednej z wynajętych sal Muzeum Prado. Już w pierwszych dniach konkursu zaczynają się dziać dziwne rzeczy - w makabrycznych okolicznościach ginie dyrektor Muzeum, płótno jednego z kopistów zostaje zniszczone, a w szybie windy odnalezione zostaje ciało jednego ze strażników. W szpony śmierci trafiają również sami kopiści - każda z kolejnych zbrodni zdaje się odzwierciedlać kopiowany obraz. W centrum wydarzeń staje Judith, jedna z kopistek, oraz niejaki Guillermo, obdarzony niezwykłą umiejętnością odczytywania symboli. To właśnie na barkach tej dwójki spocznie próba wyjaśnienia krwawej tajemnicy otaczającej Prado...
Prolog książki sugeruje, że będziemy mieć do czynienia ze wskrzeszeniem i kontynuacją pewnych makabrycznych wydarzeń sprzed lat. Inkwizytor, tajne stowarzyszenie, rytuał Spekulacji, ale przede wszystkim wielcy artyści i ich dzieła, a konkretnie ukryty symbolizm tych dzieł - oto mieszanka, która po raz kolejny zatrzęsie fundamentami Prado. My, jako czytelnicy, staniemy u boku Judith i Guillerma, z każdą stroną coraz bardziej zagłębiając się w tajemniczy świat sztuki, która tylko na pierwszy rzut oka jest tym, czym się wydaje. Autor zabiera nas w niezwykłą podróż po świecie artystycznej symboliki, która jest bodaj najciekawszym aspektem powieści. Odczytywanie faktycznych znaczeń obrazów wielkich mistrzów jest tu nie lada gratką dla czytelnika, zwłaszcza gdy obrazy te stają się krwawym zwierciadłem poczynań seryjnego mordercy.
Chcąc nie chcąc zostajemy wciągnięci w fabularny wir, z którego ciężko się uwolnić. Z każdą stroną atmosfera książki gęstnieje, odkrywając kolejne elementy układanki. W tej fazie "Muzeum luster" śmiało można nazwać powieścią, którą nie tak łatwo da się odstawić na półkę; po prostu chce się ją czytać, czytać, czytać... W tym miejscu warto zaznaczyć, że narracyjnie wszystko wygląda tu bardzo przyzwoicie - bez zbędnych opisów, bez rozciągania zbędnych wątków, z nieprzesadzonymi dialogami; no wiecie, dobry styl, lekkie pióro itd.
Niestety i ta beczka miodu ma w sobie łyżkę dziegciu, którą odkrywamy zaraz po tym, gdy tajemnica symbolicznych morderstw zostaje rozwikłana. Dzieje się to (oczywiście) pod sam koniec powieści i to właśnie ta część książki jawi mi się jako po prostu słaba i niestety mało interesująca, tracąc nagle swoją fabularną atrakcyjność - jak piana tocząca się po szyjce butelki po świeżo eksplodującym szampanie. Magiczny czar pryska. Odbiór powieści psuje też kilka odstających od realizmu niekonsekwencji, jak choćby to, z jaką łatwością osoba postronna może się dostać do wnętrza jednego z największych muzeów świata; wiem na pewno, że jest to po prostu niemożliwe. Jako były pracownik jednego z polskich muzeów narodowych w książce Luisa Montero Manglano znalazłem takich abstrakcyjnych dziwolągów nieco więcej (a choćby jeszcze ten, gdy dwójka głównych bohaterów pozostaje sam na sam z drogocenną rzeźbą w podziemiach Prado).
Ogólnie "Muzeum luster" oceniam na czwórkę z małym plusem. Warto tę książkę przeczytać, warto ją mieć w swojej kolekcji, ale żeby było o czym opowiadać wnukom, to raczej nie.
Opinia bierze udział w konkursie