Ci, którzy nie przeżyli w Polsce przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego stulecia oraz stanu wojennego, nie zrozumieją kim był wtedy dla nas John Porter i jego muzyka. Kumpel miał zdobytą w komisie Helicopters, pierwszą płytę Porter Bandu, z odręcznymi podpisami wszystkich muzyków. Każdy z nas chciał mu ją podprowadzić. Potem zabijaliśmy się, żeby zdobyć koncertową Mobilization z niesłusznie zapomnianą balladą Im Not Perfect. Stan wojenny pogrzebał zespół, a Porter wydał cudowną, akustyczną Magic Moments. Jakiś czas temu wygrałem u niego flaszkę wódki, bo upierał się, że kolejna, One Love, ukazała się jedynie na kasecie, więc przyniosłem mu z domu prywatny egzemplarz na winylu. Cholera mnie bierze, bo wciąż nie mogę zdobyć Its a Kids Life na kompakcie.
John Porter dla wielu z tamtego pokolenia już dzisiaj jest legendą. A ja będę słuchał każdej nowej jego płyty jak zakochana nastolatka z wypiekami na twarzy i motylami gdzieś na wysokości przepony.
No i mi głupio, bo przegapiłem tę płytę, Alice Left Wonderland, będącą owocem wspólnego projektu z malarką Alicją Domańską.
cała recenzja:...