Na początku nie bardzo wiedziałam co mogę o tej książce napisać. Bo Markus Zusak odwalił tutaj tak cholernie dobrą robotę, że nie ma na to słów. Po przeczytaniu tego arcydzieła nie mogłam się pozbierać całe popołudnie, rozmyślając nad przesłaniem tekstu. Zmuszenie czytelnika do refleksji wyraźnie było celem Zusaka i w moim przypadku zdecydowanie mu się to udało. Nadal czasami czytam sobie cytaty z tej książki i snuję przemyślenia o życiu.
O bardzo ciężkim i smutnym życiu podczas II wojny światowej przestawionym w Złodziejce książek.
Główna bohaterka - Liesel Meminger - zostaje oddana pod opiekę niemieckiej rodzinie zastępczej. Niestety podczas podróży umiera jej młodszy braciszek. Wtedy też Liesel kradnie swoją pierwszą książkę - podręcznik grabarza. Wkrótce dziewczyna z pomocą ojczyma uczy się czytać i od razu zakochuje się w literaturze. Zaczyna kradnąć - zarówno jedzenie, z powody panującej powszechnie biedy - jak i książki. Ukrywa z rodziną w domu Żyda Maksa.
Z każdą stroną obserwujemy jak rośnie, tworzy więź ze swoją nową rodziną i poznaje chłopaka z sąsiedztwa - Rudyego Steinera, który zostaje jej najlepszym przyjacielem. Para staje się nierozłączna - rozrabiają, bawią się, kradną, śmieją się, płaczą i spędzają każdą chwilę razem.
Tak więc na przestrzeni lat poznajemy przygody Liesel. Patrzymy, jak rozwija się miłość i przyjaźń. Dowiadujemy się, jak wyglądała codzienność w nazistowskich Niemczech. Patrzymy na bombardowania miasta, straszne chwile, gdy mieszkańcy z zapartym tchem czekają w schronach, aż zacznie się najgorsze. Na biedę i głód. Na palenie książek w ogniskach. Na prześladowania Żydów. I zadajemy sobie pytanie : czy naprawdę wystarczyło tylko tyle, żeby rozpętać wojnę? Czy naprawdę jeden człowiek mógł być przyczyną tak wielu nieszczęść, okropnej męki i śmierci?
"BYŁ SOBIE raz dziwny mały człowieczek, który podjął trzy ważne życiowe decyzje:
1. Zrobił sobie przedziałek po innej stronie niż wszyscy.
2. Zapuścił sobie mały kanciasty wąsik.
3. Postanowił, że zdobędzie władzę nad światem."
Książka daje nam możliwość nawiązania bliższej znajomości ze śmiercią. Bo przecież o to chodzi w każdej wojnie, prawda? W każdej brutalnej historii śmierć jest głównym bohaterem.
Śmierć, śmierć i śmierć. W Złodziejce książek Śmierć jest uosobiona, i to właśnie to jest ten najbardziej niezwykły element który tak mocno trafił do mojego serca. To Śmierć jest narratorem. Opowiada historię Liesel w specyficzny sposób, zabierając nas w zupełnie inny i niestety brutalny świat. Pokazuje rzeczywistość taką, jaką jest, niezależnie od tego czy piękną czy okrutną. Opowiada, jak zabiera ludzi. Opowiada o wojnie - swoim niechcianym i bardzo surowym szefie. To właśnie ta narracja nadaje powieści klimat tajemniczości i grozy, pewnej melancholii i smutku. I to właśnie ten klimat jest tak cudowny, taki z jakim jeszcze nigdy się nie spotkałam i który mnie zachwycił, całkowicie oczarował.
"Powiadają, że wojna jest najlepszą przyjaciółką śmierci. Ja mam inne zdanie na ten temat. Dla mnie wojna jest jak nowy szef, który oczekuje niemożliwego. Stoi ci nad głową i powtarza do znudzenia: "Zrób to, zrób to". Więc pracujesz coraz ciężej. Robisz, co ci każą. Ale szef nigdy ci nie dziękuje. Żąda coraz większych wysiłków."
Złodziejka książek to nie jest tylko kolejna luźna, zabawna i przyjemna młodzieżówka, historia pełna zwrotów akcji i humoru (choć trzeba przyznać, że w niektórych momentach ironiczny styl narracji Śmierci naprawdę potrafi rozbawić). Ale mimo to czyta się ją z zapartym dechem w piersiach, nie mogąc się doczekać kolejnych stron. Złodziejka książek to zdecydowanie wartościowe dzieło z głębokim sensem i przesłaniem - opowieść o życiu i o śmierci. O smutku, cierpieniu, rozpaczy i czerpaniu szczęścia z tych drobnych, radosnych chwil. O miłości i utracie najbliższych. I o słowach, które mają wielką moc - ranienia innych i uszczęśliwiania ich. Tworzenia opowieści - dobrych i złych. Trzeba po prostu nauczyć się ich odpowiednio używać.
"Nienawidziłam słów i kochałam je. Mam nadzieję, że nauczyłam się ich używać."
Podczas czytania Złodziejki książek śmiałam się i płakałam razem z Liesel i Rudym. Wielokrotnie wzruszałam się, patrząc na ich przyjaźń, na ich oddanie i lojalność oraz kwitnące między nimi uczucie, które nie miało jednak możliwości, by całkowicie dojrzeć. Młodzi bohaterowie nie dostali swojej szansy na szczęście, podobnie jak wiele innych, już mniej fikcyjnych bohaterów wojennych. Podobnie jak w innych książkach, takich jak Kamienie na szaniec, poznajemy historię młodzieży, która została pozbawiona elementu dorastania, jakim jest beztroska i chodzenie z głową w chmurach.
Nie zliczę ile łez wylałam przy wzruszającym zakończeniu powieści. Nie żałuję ani jednej minuty spędzonej na przygodzie z tą książką. Żałuję tylko jednego - tego, że nie posiadam jeszcze własnego egzemplarzu. Mam nadzieję, że jak najszybciej naprawię ten błąd.
"Pięćset dusz.
Ujmowałem je w palce jak walizki. Albo przerzucałem przez ramię. Tylko dzieci nosiłem w ramionach."
Opinia bierze udział w konkursie