Lexi i Jake Greenwoodowie przyjaźnią się od piętnastu lat z dwoma małżeństwami. Na początku znajomości zawarli pakt polegający na kupowaniu jednego kuponu lotto co tydzień ze szczęśliwą liczbą każdego z nich. Mimo iż pewnego dnia ich przyjaźń się rozsypuje i zrywają słowną umowę, Lexi postanawia wysłać los mimo wszystko. Okazuje się, że jest on wygrany, a Greenwoodowie stają się niesamowicie bogaci. Zaczyna się nimi interesować prasa oraz niedawni przyjaciele, którzy żądają swojej części wygranej.
Nigdy nie byłam bogata i wątpię bym kiedykolwiek była, ale z różnych opowieści wiem, że gdy na człowieka niespodziewanie spada duża kwota pieniędzy, to woda sodowa uderza do głowy. Tak właśnie było z wszystkimi głównymi postaciami tej książki. Ależ mnie oni irytowali! Jake postanowił przetrwonić pieniądze na własne przyjemności, chciał przestać pracować i tylko się bawić, Lexi nie jest tak lekkomyślna, ale z chęcią rozdałaby większość wygranej na cele charytatywne. Nie potrafi ona wyrazić swojego zdania, choć nie podoba jej się to, co wyprawia jej mąż oraz dzieci, które swoją drogą, również stały się łase na pieniądze, a ich ulubionym zajęciem stało się kupowanie wszystkiego, co pojawi się na ich drodze.
Już niejedna przyjaźń poległa, kiedy w grę zaczęły wchodzić pieniądze. Myślę sobie, że jest to przykre, ale prawdziwe, gdyż nagle do relacji wkrada się zazdrość. Natomiast dalsi krewni i znajomi, z którymi nie ma się kontaktu od lat, nagle po usłyszeniu o wygranej, chcą odnawiać relację. Trzeba na każdym kroku uważać, by ktoś nie chciał nam zrobić krzywdy lub nas okraść. Zaczynam się zastanawiać, czy taka wygrana to szczęście, czy przekleństwo.
Czytałam poprzednią powieść autorki, więc miałam okazję poznać jej styl i wiedziałam, czego mniej więcej mogę się spodziewać. Czuję się nieco poirytowana, gdy sięgam po tytuł, który ma być thrillerem, a okazuje się on być obyczajówką. Tak naprawdę dopiero w ostatnich stu stronach zaczyna się dziać coś, co wskazywałoby na dreszczowiec, ale według mnie to za mało, by go tak skategoryzować. Drugą kwestią jest to, że Adele Parks tworzy nieskończenie długie opisy, które nierzadko nic nie wnoszą do fabuły. I o ile na początku jeszcze mi to nie przeszkadzało, o tyle w drugiej powoli miałam dosyć i zaczęłam się męczyć. Pięćset stron, to zdecydowanie za dużo, jak na tę historię. Żeby nie było, że wytykam same minusy, muszę przyznać autorce duży plus za zakończenie. Zaskoczyło mnie, było dobre, całkowicie się nie spodziewałam takiego rozwiązania.
Słowem podsumowania: jeśli lubicie literaturę obyczajową, w której gdzieś w tle znajduje się wątek kryminalny, nie przeszkadza Wam wolna akcja oraz długie opisy, to sięgnijcie po ?Uważaj, czego pragniesz?, gdyż historia sama w sobie jest ciekawa.