Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z tą książką, niesamowicie zaintrygował mnie fakt, iż jej narratorem jest kot; uznałam to za nowatorski zabieg i właśnie z tego względu postanowiłam, że muszę to kiedyś przeczytać. Jak sobie obiecałam, tak się stało. Gdy po pewnym czasie zaczęłam "przygodę"... spotkałam się z rozczarowaniem, to nie byle jakim!
Już na samym początku zauważyłam, że relacja Lord-Ala została przedstawiona, cóż, mówiąc delikatnie - dość niezdrowo. Jako że na co dzień mam styczność ze zwierzętami, wzięłam za coś oczywistego, iż zwierzę kocha swojego właściciela. Tak jest i w tym przypadku, jednakże przez dobór słów (który jest, moim zdaniem, co najmniej nieodpowiedni), cała książka brzmi tak, jakby opowiadała o kocie, który kocha swoją właścicielkę w sposób romantyczny, a nawet czuje do niej pociąg seksualny. I właśnie ze względu na to przebrnęłam przez wszystkie strony z ogromnym niesmakiem, ponieważ czułam się, jakbym czytała coś gloryfikującego zoofilię.
Pomijając już kwestię kociego narratora, sama fabuła również mnie nie powaliła. "Ja cię kocham, a ty miau" rzekomo jest kryminałem, a "intryga" jest nijaka. Wydarzenia, których byłam świadkiem, przerzucając kolejne kartki, niejednokrotnie wydały mi się żenujące, a to za sprawą postaci, które, choć niby dorosłe, zachowywały się zbyt dziecinnie.
Wszystkie minusy złożone razem sprawiły, że uznałam tę powieść za nieudaną. Jedyne, co ona w sobie ma to właśnie tego wspomnianego przeze mnie na początku kontrowersyjnego kota-erotomana.
Jestem świadoma tego, iż moja recenzja jest bardzo niepochlebna i dość brutalna, ale uznałam, że nie ma co bawić się w delikatne słówka i pomijać istotne kwestie; wolałam napisać wszystko wprost, aby dać innym szansę zrezygnowania "Ja cię kocham, a ty miau" nim po to sięgną.
Opinia bierze udział w konkursie