- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.gorsza na świecie. Sofia uśmiechnęła się do ojca. - Tak jak mówiłeś, to wszystko banialuki. - Wstała z gracją z łóżka i zatrzasnęła za sobą drzwi do łazienki. Spojrzała w lustro. Brutalna pobudka odcisnęła na jej twarzy swoje piętno. Długie do pasa złociste włosy nie lśniły tak jak zawsze. Zielone jak jadeit oczy wydawały się teraz przygaszone, a błyszczące czerwone wargi były suche w dotyku. Nawet blask bijący z jej brzoskwiniowej skóry nie był taki, jak powinien. Ale nadal jestem księżniczką - pomyślała. Ojciec nie dostrzegał, że jego córka jest kimś szczególnym, ale matka to widziała. ,,Jesteś zbyt piękna dla tego świata, Sofio" - powiedziała na łożu śmierci. Matka odeszła do lepszego świata, a teraz i Sofia pójdzie w jej ślady. Dziś wieczorem zostanie zabrana do puszczy. Dziś wieczorem rozpocznie nowe życie. Dziś wieczorem znajdzie się w swojej baśni. Teraz musiała zadbać o to, by odpowiednio wyglądać. Na początek wtarła w skórę rybią ikrę, która śmierdziała wprawdzie jak niemyte stopy, ale zapobiegała trądzikowi. Następnie wmasowała purée z dyni, spłukała je kozim mlekiem i nałożyła na twarz maseczkę z melona i żółtka żółwiego jaja. Czekając, aż maseczka wyschnie, kartkowała książkę z baśniami i powoli sączyła sok ogórkowy, mający nadać jej skórze delikatną miękkość. Odnalazła swoją ulubioną część, w której zła wiedźma toczy się z góry w beczce nabijanej gwoździami, aż zostaje z niej tylko bransoleta zrobiona z kości małych chłopców. Patrząc na obrazek przedstawiający straszliwą bransoletę, Sofia poczuła, że jej myśli dryfują nagle w stronę ogórków. A jeśli w puszczy nie będzie ogórków? A jeśli inne księżniczki zużyją cały zapas? Brak ogórków! Pomarszczy się, uschnie, bę Drobiny zaschniętego melona spadły na kartkę książki. Sofia odwróciła się do lustra i zaniepokojona dostrzegła zmarszczki między brwiami. Najpierw przerwany sen, a teraz zmarszczki. Jeśli dalej tak pójdzie, do popołudnia zacznie wyglądać jak starucha. Rozluźniła mięśnie twarzy i przestała myśleć o ogórkach. Reszta zabiegów pielęgnacyjnych Sofii wystarczyłaby do wypełnienia kilku książek z baśniami (dość powiedzieć, że w użyciu były gęsi puch, marynowane ziemniaki, końskie podkowy, krem z orzechów nerkowca i fiolka krowiej krwi). Po dwóch godzinach niezwykłych starań Sofia, ubrana w zwiewną różową sukienkę, szklane pantofelki na obcasie i z włosami zaplecionymi w idealne warkocze, wyszła z domu. To był ostatni dzień przed przybyciem Dyrektora Akademii i zamierzała wykorzystać każdą minutę, by udowodnić mu, dlaczego to ona, a nie Bella, Tabita, Sabrina czy jakakolwiek inna podróbka powinna zostać porwana. Jej najlepsza przyjaciółka mieszkała na cmentarzu. Biorąc pod uwagę odrazę Sofii do wszystkiego, co ponure, szare i źle oświetlone, można by oczekiwać, że albo będzie zapraszać koleżankę do swojego domu, albo znajdzie inną najlepszą przyjaciółkę. Ona jednak przez cały tydzień codziennie wspinała się na szczyt Cmentarnej Góry, nie zapominając o uśmiechu, ponieważ na tym polegał przecież dobry uczynek. Aby dotrzeć do cmentarza, musiała oddalić się prawie dwa kilometry od stojących nad jeziorem kolorowych domków z zielonymi dachami oraz skąpanymi w słońcu wieżyczkami i zbliżyć się do posępnej ściany lasu. Na ulicach rozbrzmiewały uderzenia młotków. Sofia mijała ojców zabijających deskami drzwi i matki wypychające strachy na wróble, a także chłopców i dziewczęta skulonych na werandach z nosami w książkach z baśniami. Ten ostatni widok nie był niczym niezwykłym, ponieważ dzieci w Gawaldonie miały niewiele zajęć poza czytaniem baśni. Dzisiaj jednak Sofia widziała, że ich rozszerzone oczy, w których malowało się przerażenie, śledziły każdą stronę, jakby od tego zależało ich życie. Widziała to już cztery lata temu, ale wtedy jeszcze nie była jej kolej - Dyrektor Akademii zabierał tylko tych, którzy skończyli dwanaście lat i nie mogli już uchodzić za małe dzieci. Teraz przyszła jej pora. Wspinając się na Cmentarną Górę z koszem piknikowym w ręku, Sofia poczuła nagle, że zaczynają ją boleć łydki. Czy aby od tej wspinaczki nogi jej nie pogrubieją? Wszystkie księżniczki przedstawiane w książkach z baśniami miały idealne proporcje; grube łydki były tak samo nieprawdopodobne jak haczykowaty nos czy duże stopy. Zaniepokojona Sofia postanowiła zająć myśli czymś innym - liczeniem dobrych uczynków zrobionych poprzedniego dnia. A więc najpierw nakarmiła gęsi pływające po jeziorze mieszaniną soczewicy i pora (naturalny środek przeciw zaparciom powinien pomóc po serze rzucanym im przez głupkowate dzieciaki). Potem podarowała miejskiemu sierocińcowi domowej roboty tonik z drzewa cytrynowego (ponieważ, jak wyjaśniała oniemiałym opiekunom, ,,odpowiednia pielęgnacja skóry to najpiękniejszy z dobrych uczynków"). Wreszcie zawiesiła lustro w kościelnej łazience, żeby ludzie wracający do ławek wyglądali jak najlepiej. Czyż to wystarczało? Czy mogło się z tym równać pieczenie ciast i karmienie bezdomnych staruszek? Jej myśli zburzyło wspomnienie ogórków. Może udałoby się przemycić do puszczy własny zapas. Miała jeszcze dużo czasu na spakowanie się przed zachodem słońca. Ale czy nie będą za ciężkie? Czy szkoła przyśle własnych lokajów? A może powinna wycisnąć sok z ogórków, - Dokąd idziesz? Sofia obejrzała się i zobaczyła Radleya, chłopaka z cienkimi rudymi włosami, który uśmiechał się do niej, ukazując wystające jak u zająca zęby. Nie mieszkał w pobliżu Cmentarnej Góry, ale miał w zwyczaju włóczyć się za Sofią od świtu do nocy. - Z wizytą do przyjaciółki - odparła. - Dlaczego przyjaźnisz się z wiedźmą? - Ona nie jest wiedźmą. - Nie ma przyjaciół i do tego jest dziwaczna. A to znaczy, że jest wiedźmą. Sofia powstrzymała się od stwierdzenia, że w takim razie on także jest wiedźmą. Zamiast tego uśmiechnęła się, chcąc mu uświadomić, że oto spełniła dobry uczynek, tolerując jego obecność. - Dyrektor zabierze ją do Akademii Zła - powiedział Radley. - A wtedy będziesz potrzebowała nowego przyjaciela. - On zabiera dwoje dzieci - przypomniała Sofia, zaciskając zęby. - Drugą weźmie Bellę. Nikt nie jest tak dobry jak ona. Uśmiech Sofii w jednej chwili zniknął. - Więc ja mogę być twoim nowym przyjacielem - zaproponował Radley. - Mam w tej chwili komplet przyjaciół - warknęła Sofia. Radley poczerwieniał jak malina. - A ja tylko myślał - I uciekł niczym kopnięty pies. Sofia patrzyła, jak jego rozczochrana czupryna przesuwa się w dół zbocza. Teraz naprawdę narozrabiałam - pomyślała. Całe miesiące dobrych uczynków i wymuszonych uśmiechów zmarnowane przez tego kurdupla Radleya. Dlaczego go nie uszczęśliwiła? Dlaczego nie powiedziała po prostu: ,,Z przyjemnością zostanę twoją przyjaciółką!" i nie dała temu idiocie chwili, którą mógłby wspominać przez lata? Wiedziała, że to byłoby rozsądne posunięcie, ponieważ Dyrektor Akademii na pewno obserwował ją równie bacznie jak Święty Mikołaj w noc przed Wigilią. Ale nie potrafiła się na to zdobyć. W końcu ona była piękna, a Radley szpetny. Tylko niegodziwiec by go okłamywał. Z pewnością Dyrektor to zrozumie. Sofia pociągnęła za zardzewiałą bramę cmentarną i poczuła chwasty drapiące ją po nogach. Na szczycie góry widziała omszałe nagrobki wynurzające się ze stert zeschłych liści. Przeciskając się pomiędzy grobami i spróchniałymi drzewami, Sofia starannie liczyła alejki. Nigdy nie patrzyła na grób swojej matki, nie zrobiła tego nawet na jej pogrzebie, i nie zamierzała zmieniać tego dzisiaj. Kiedy mijała szóstą alejkę, wbiła spojrzenie w zwieszające się gałęzie brzozy i pomyślała o tym, gdzie znajdzie się już jutro. W kępie gęstych krzaków krył się dom - oficjalny adres Cmentarna Góra 1. Nie był zabity deskami ani zaryglowany na głucho jak wszystkie domy nad jeziorem, ale to wcale nie sprawiało, że wyglądał choć odrobinę bardziej gościnnie. Schody prowadzące na ganek lśniły od zielonej pleśni, uschłe brzozy i pnącza skręcały się wśród ciemnych krzewów, a spadzisty, czarny dach pochylał się niczym kapelusz czarownicy. Wspinając się po skrzypiących schodach na werandę, Sofia starała się ignorować odpychający zapach, mieszaninę czosnku i woni mokrej kociej sierści, i odwracała wzrok od pozbawionych głów ptaków walających się wokół, bez wątpienia ofiar tego ostatniego. Przygotowana na atak zapukała do drzwi. - Wynoś się - odezwał się opryskliwy głos. - Tak się nie mówi do najlepszej przyjaciółki? - zagruchała Sofia. - Nie jesteś moją najlepszą przyjaciółką. - No to kto nią jest? - spytała Sofia, zastanawiając się, czy może Bella jakimś cudem dotarła na Cmentarną Górę. - Nie twoja sprawa. Sofia odetchnęła głęboko. Nie chciała powtórki incydentu z Radleyem. - Wczoraj tak się świetnie bawiłyśmy razem, Agato. Pomyślałam, że możemy to powtórzyć. - Ufarbowałaś mi włosy na pomarańczowo. - Ale naprawiłyśmy to, prawda? - Zawsze testujesz na mnie swoje kremy i eliksiry. - Czyż nie od tego ma się przyjaciół? Żeby pomagać sobie nawzajem? - Nigdy nie będę taka piękna jak ty. Sofia próbowała wymyślić coś miłego, ale trwało to widać zbyt długo, bo po chwili usłyszała oddalające się kroki. - To nie znaczy, że nie możemy się przyjaźnić! - zawołała wreszcie. Siedzący w kącie ganku kot, łysy i pomarszczony, zawarczał na nią nieprzyjaźnie. Przysunęła się szybko do drzwi. - Przyniosłam ciasteczka! Kroki zatrzymały się. - Prawdziwe czy robione przez ciebie? Sofia odsunęła się od skradającego się kota. - Puszyste i maślane, takie jak lubisz! Kot zasyczał. - Agato, wpuść - Powiedziałaś, że śmierdzę. - Nie śmierdzisz. - To dlaczego poprzednio tak powiedziałaś? - Bo poprzednio śmierdziałaś! Agato, kot na mnie - Może wyczuwa ukryte motywy. Kot wysunął pazury. - Agato, otwórz drzwi! Kot skoczył w kierunku jej twarzy. Sofia wrzasnęła. Dosłownie tuż przed nią wystrzeliła ręka i zrzuciła kota na ziemię. Sofia podniosła oczy. - Rozpruwaczowi skończyły się ptaki - wyjaśniła spokojnie Agata. Jej odrażająca strzecha czarnych włosów wyglądała, jakby została polana olejem. Obszerna czarna sukienka, bezkształtna niczym worek na ziemniaki, nie była w stanie zakryć upiornie bladej skóry i wystających kości. Z zapadniętej twarzy patrzyły oczy w czerwonych obwódkach. - Pomyślałam, że pójdziemy sobie na spacer - powiedziała Sofia. Agata oparła się o drzwi. - Nadal próbuję zrozumieć, dlaczego się ze mną przyjaźnisz. - Ponieważ jesteś urocza i zabawna. - Moja matka mówi, że jestem zgorzkniała i ponura. Czyli jedna z was musi kłamać. Mówiąc to, Agata sięgnęła do koszyka Sofii i odsunęła serwetkę, pod którą znalazła suche ciasteczka z otrębów, naturalnie bez dodatku masła. Rzuciła zbolałe spojrzenie i wycofała się do domu. - Czyli nie pójdziemy na spacer? - zapytała Sofia. Agata już zaczęła zamykać drzwi, ale dostrzegła wyraz zawodu na twarzy Sofii - wyglądała tak, jakby nie mogła się doczekać tego spaceru. - Możemy iść, ale na krótko. - Agata wyminęła ją. - Ale jeśli powiesz cokolwiek zarozumiałego, płytkiego albo zaczniesz się przechwalać, poszczuję cię Rozpruwaczem. Sofia pobiegła za nią. - Ale nie mogę przecież zupełnie się nie odzywać! Po czterech latach nadciągnęła wreszcie ta straszliwa jedenasta noc jedenastego miesiąca. W późnopopołudniowym słońcu na rynku trwały gorączkowe przygotowania; miał przybyć Dyrektor Akademii. Mężczyźni ostrzyli miecze, szykowali pułapki i planowali nocne warty, kobiety zaś zebrały wszystkie dzieci i energicznie wzięły się do pracy. Ładnym obcinano krzywo włosy, czerniono zęby i darto na strzępy ich ubrania; brzydkie były szorowane, ubierane w kolorowe stroje, a ich twarze skrywano za woalkami. Matki błagały najgrzeczniejsze, żeby klęły albo kopały swoje siostry, a najgorsze przekupywano, by modliły się w kościele. Wszyscy śpiewali chórem hymn miasteczka, ,,Błogosławiona przeciętność". Z każdą chwilą strach gęstniał jak mgła. W słabo oświetlonym zaułku rzeźnik i kowal wymieniali się książkami z baśniami i szukali w nich wskazówek, jak uratować swych synów. Za krzywą wieżą zegarową dwie siostry sporządzały listę czarnych charakterów występujących w baśniach, starając się odnaleźć jakieś zależności między nimi. Kilku chłopców skuło się razem, kilka dziewcząt ukryło się na poddaszu szkoły, zaś jedno zamaskowane dziecko wyskoczyło z krzaków, żeby nastraszyć swoją mamę, i z miejsca dostało lanie. Nawet bezdomna starucha brała w tym udział, skacząc wokół słabego ogienka i skrzecząc: - Spalić książki! Spalić je wszystkie! Ale nikt jej nie słuchał i nie spalono żadnych książek. Agata patrzyła na to wszystko z szeroko otwartymi z niedowierzania ustami. - Jak całe miasto może wierzyć w bajki? - Ponieważ są prawdziwe. Agata zatrzymała się. - Nie wierzysz chyba, że ta legenda jest prawdziwa? - Oczywiście, że wierzę - odparła Sofia. - Że Dyrektor porywa dwoje dzieci, zabiera je do szkoły, gdzie jedno uczy się Dobra, a drugie Zła, a po jej skończeniu trafiają do baśni? - Tak to chyba wygląda. - Powiedz mi, jeśli zobaczysz jakiś piekarnik. - Czemu? - Mam ochotę wsadzić do niego głowę. I czego, racz mi powiedzieć, mieliby uczyć w takiej szkole? - Cóż, w Akademii Dobra chłopcy i dziewczęta takie jak ja uczą się bycia bohaterami i księżniczkami, sprawiedliwego rządzenia królestwem i znajdowania drogi do Długo i Zawsze Szczęśliwie - wyjaśniła Sofia. - W Akademii Zła uczą bycia złymi wiedźmami i garbatymi karłami, rzucania klątw i złowrogich zaklęć. - Złowrogich zaklęć? - parsknęła śmiechem Agata. - Kto to wymyśla? Czterolatek? - Agato, dowody masz w książkach z baśniami! Możesz zobaczyć zaginione dzieci na ilustracjach! Jaś, Różyczka, Roszpunka - każde z nich ma swoją własną baśń... - Niczego nie zobaczę, bo nie czytam głupich książek z bajkami. - No to dlaczego masz ich stos przy łóżku? Agata skrzywiła się. - Słuchaj, kto w ogóle powiedział, że te książki są prawdziwe? Może to wszystko żart księgarza. Może to sposób Starszych, żeby trzymać dzieci z dala od lasu. Obojętne, jakie jest wyjaśnienie, na pewno nie jest nim Dyrektor Akademii ani żadne złowrogie zaklęcia. - No to kto porywa dzieci? - Nikt. Co cztery lata dwoje głupków wymyka się do lasu z nadzieją, że uda im się nastraszyć rodziców, a potem gubią się albo zostają pożarci przez wilki i, proszę bardzo, legenda ciągle żyje. - To najgłupsze wyjaśnienie, jakie słyszałam. - Nie wydaje mi się, żebym to ja była głupia - stwierdziła Agata. Nazwanie jej głupią sprawiło, że w Sofii zaczęła gotować się krew. - Po prostu się boisz - powiedziała. - Jasne - roześmiała się Agata. - A niby czego miałabym się bać? - Ponieważ wiesz, że zabiorą cię razem ze mną. Agata przestała się śmiać, potem przeniosła spojrzenie z Sofii na rynek. Mieszkańcy gapili się na nie jak na rozwiązanie zagadki. Dobro na różowo, Zło na czarno. Idealna dwójka dla Dyrektora Akademii. Agata stała jak sparaliżowana. Patrzyła na świdrujące ją tuziny przerażonych oczu i myślała, że od jutra ona i Sofia będą już mogły spacerować w spokoju. Tymczasem stojąca koło niej Sofia widziała, że dzieci starają się zapamiętać jej twarz na wypadek, gdyby pewnego dnia pojawiła się w ich książkach z baśniami. I wtedy zrodziło się pytanie, czy na Bellę też tak patrzą. Nagle dostrzegła ją w tłumie. Z ogoloną głową, w brudnej sukience, Bella klęczała w błocie, gorączkowo brudząc sobie twarz. Sofia odetchnęła z ulgą. Bella była taka sama jak wszyscy. Chciała pospolitego małżeństwa z mężczyzną, który po kilku latach stanie się tłusty, leniwy i wymagający. Chciała monotonnych dni wypełnionych gotowaniem, sprzątaniem i szyciem. Chciała wybierać gnój, doić owce i zarzynać kwiczące świnie. Chciała gnić w Gawaldonie, aż jej skóra pokryje się wątrobianymi plamami, a zęby wypadną. Dyrektor Akademii nigdy nie zabierze Belli, ponieważ Bella nie była księżniczką. Był nikim. Sofia z triumfem uśmiechnęła się do mieszkańców miasteczka i pławiła się w ich spojrzeniach jak w lśniących lustrach. - Chodźmy już - powiedziała wreszcie Agata. - Dokąd? - Z dala od tych ludzi. Gdy słońce zamieniło się w czerwoną kulę, dwie dziewczynki, jedna piękna, a druga brzydka, siedziały obok siebie na brzegu jeziora. Sofia pakowała ogórki do jedwabnego woreczka, a Agata wrzucała do wody zapalone zapałki. Po dziesiątej zapałce Sofia spojrzała na nią znacząco. - To mnie uspokaja - wyjaśniła Agata. Sofia spróbowała wcisnąć ostatni ogórek. - Dlaczego ktoś taki jak Bella miałby chcieć tu zostawać? Kto wybrałby to miejsce zamiast baśni? - A kto wybrałby rozstanie na zawsze z rodziną? - prychnęła Agata. - Chcesz powiedzieć, kto poza mną? Zamilkły. - Czy zastanawiałaś się kiedyś, co się dzieje z twoim ojcem? - spytała Sofia. - Mówiłam ci. Odszedł, kiedy się urodziłam. - Ale dokąd mógł pójść? Dookoła jest tylko puszcza! Żeby tak nagle zniknąć... - Sofia obróciła się. - Może znalazł drogę do baśni! Może znalazł magiczny portal! Może czeka na ciebie po drugiej stronie! - A może wrócił do żony, udawał, że nigdy się nie przytrafiłam, i zginął w wypadku w młynie dziesięć lat temu. Sofia przygryzła wargi i wróciła do swoich ogórków. - Twojej matki nigdy nie ma w domu, kiedy cię odwiedzam. - Chodzi teraz do miasta - odparła Agata. - Do domu przychodzi za mało pacjentów. Pewnie z powodu lokalizacji. - Pewnie tak - powiedziała Sofia, wiedząc, że nikt nie zaufałby matce Agaty nawet na tyle, by pozwolić jej leczyć pokrzywkę u dziecka, a co dopiero jakąś poważniejszą chorobę. - Nie wydaje mi się, żeby ludzie się czuli swobodnie na cmentarzu. - Cmentarz ma swoje zalety - stwierdziła Agata. - Żadnych wścibskich sąsiadów. Żadnych przypadkowych domokrążców. Żadnych podejrzanych ,,przyjaciółek", które przynoszą maseczki na twarz i ciasteczka dietetyczne, a potem mówią ci, że trafisz do Akademii Zła w Krainie Baśni. - Z satysfakcją zapaliła kolejną zapałkę. Sofia odłożyła ogórek. - Czyli teraz jestem podejrzana? - A kto cię prosił, żebyś przychodziła? Doskonale sobie radziłam sama. - Zawsze mnie wpuszczasz. - Bo zawsze wyglądasz na okropnie samotną - wyjaśniła Agata. - Po prostu jest mi ciebie żal. - Ty żałujesz mnie? - Oczy Sofii zalśniły. - To ty masz szczęście, że ktoś przychodzi się z tobą spotykać. Nikt inny by tego nie zrobił. Masz szczęście, że ktoś taki jak ja chce się z tobą przyjaźnić. Masz szczęście, że ktoś taki jak ja ma dobre serce. - Wiedziałam! - wybuchnęła Agata. - Więc jestem twoim dobrym uczynkiem! Tylko pionkiem w twoich głupich fantazjach! Sofia milczała przez dłuższy czas. - Może i zaprzyjaźniłam się z tobą, żeby zrobić wrażenie na Dyrektorze Akademii - przyznała w końcu - ale teraz nie tylko o to chodzi. - Ponieważ cię przejrzałam - burknęła Agata. - Ponieważ naprawdę cię lubię. Agata spojrzała na nią nieufnie. - Nikt mnie tutaj nie rozumie - powiedziała Sofia, nie odrywając wzroku od swoich dłoni. - Ale ty tak. Ty wiesz, jaka jestem naprawdę. Dlatego właśnie wracam. Nie jesteś już moim dobrym uczynkiem, Agato. - Sofia podniosła spojrzenie. - Jesteś moją przyjaciółką. Szyja Agaty poczerwieniała. - Co się stało? - Sofia zmarszczyła brwi. Agata skuliła się. - Ja tylko, nie przywykłam do przyjaciół. Sofia uśmiechnęła się i wzięła ją za rękę. - Cóż, teraz będziemy przyjaciółkami w naszej nowej szkole. Agata jęknęła i odsunęła się od niej. - Powiedzmy, że zniżę się do twojego poziomu intelektualnego i będę udawać, że w to wierzę. Tylko dlaczego ja mam iść do szkoły dla czarnych charakterów? Dlaczego wszyscy uznali, że to ja będę Złą Królową? - Nikt nie mówi, że jesteś zła, Agato - westchnęła Sofia. - Jesteś tylko inna. Agata zmrużyła oczy. - Jak to inna? - Cóż, na przykład zawsze ubierasz się na czarno. - Ponieważ nie widać brudu. - Nie wychodzisz nigdy z domu. - Bo ludzie się na mnie wtedy nie gapią. - Twoje opowiadanie na Konkurs Baśni kończyło się tym, że Królewnę Śnieżkę pożarły sępy, a Kopciuszek popełniła samobójstwo, topiąc się w wannie. - Uznałam, że to ciekawsze zakończenie. - A na urodziny dałaś mi zdechłą żabę! - Żeby ci przypomnieć, że wszyscy umrzemy i będziemy gnić pod ziemią, zjadani przez robaki, więc powinniśmy cieszyć się z urodzin, dopóki je mamy. Uznałam, że to bardzo przemyślany prezent. - Agato, na Halloween przebrałaś się za pannę młodą. - Bo śluby są przerażające. Sofia popatrzyła wymownie. - No dobrze, może i jestem trochę inna. - Agata spiorunowała ją wzrokiem. - I co z tego? Sofia zawahała się. - Po prostu w baśniach ludzie, którzy są inni, zwykle okazują się, źli. - Czyli uważasz, że w przyszłości zostanę Złą Czarownicą - stwierdziła Agata wyraźnie dotknięta. - Mówię tylko, że cokolwiek się stanie, będziesz miała wybór - powiedziała Sofia łagodnie. - Obie będziemy mogły wybrać, jak zakończy się nasza baśń. Agata przez chwilę milczała, potem lekko dotknęła dłoni Sofii. - Dlaczego tak bardzo pragniesz stąd uciec? Do tego stopnia, że wierzysz w nieprawdziwe opowieści? Sofia spojrzała w duże, szczere oczy Agaty i po raz pierwszy ogarnęła ją fala wątpliwości. - Ponieważ nie mogę tu żyć - powiedziała wreszcie zacinającym się głosem. - Nie potrafię żyć jak zwyczajni ludzie. - To zabawne - zauważyła Agata. - Właśnie dlatego cię lubię. Sofia uśmiechnęła się. - Bo ty też tego nie potrafisz? - Bo przy tobie czuję się zwyczajna - odparła Agata. - A to jedyna rzecz, jakiej kiedykolwiek chciałam. Tenorowy dzwon zegara zabrzmiał mrocznie w dolinie, wybijając szóstą lub może siódmą godzinę; nie wiedziały, straciły poczucie czasu. Gdy echo roztopiło się w gwarze dobiegającym z odległego rynku, Sofia i Agata wypowiedziały w duchu życzenie - że następnego dnia dalej będą dotrzymywać sobie towarzystwa. Gdziekolwiek to będzie. 2 Sztuka porywania Zanim zgasły ostatnie promienie słońca, dzieci od dawna już były pozamykane w domach. Spoglądały przez szpary w zamkniętych okiennicach sypialni na uzbrojonych w pochodnie ojców, na siostry i babcie, stojących tyralierą wzdłuż krawędzi lasu i grożących Dyrektorowi Akademii, gdyby tylko spróbował przekroczyć ich krąg ognia. Ale w tym samym czasie, gdy drżące ze strachu dzieci dokręcały śruby w swych oknach, Sofia przygotowywała się do wyjęcia swoich. Chciała, żeby jej porwanie było tak łatwe, jak to tylko możliwe. Zabarykadowana w pokoju wyjęła spinki do włosów, przygotowała pęsetki i pilniki, a potem zabrała się do roboty. Do pierwszych porwań doszło prawie dwieście lat wcześniej. W niektórych latach ginęło dwóch chłopców, w innych dwie dziewczynki, czasem po jednym dziecku z każdej płci. Różny był też wiek porwanych; jedno mogło mieć szesnaście, a drugie czternaście lat, albo oboje właśnie skończyli dwanaście. Początkowo wybór wydawał się przypadkowy, z czasem jednak dało się dostrzec wyraźną prawidłowość - jedno dziecko było zawsze piękne i dobre, takie, o jakim marzą wszyscy rodzice, drugie brzydkie i dziwaczne, od urodzenia wyrzutek. I tak bez śladu znikała para przeciwieństw skoszona u progu dorosłości. Początkowo mieszkańcy Gawaldonu winili za to niedźwiedzie. Nikt wprawdzie nigdy nie widział tu żadnych niedźwiedzi, ale to sprawiło tylko, że z jeszcze większą determinacją zaczęto ich szukać. Gdy cztery lata później zniknęły kolejne dzieci, mieszkańcy uznali, że powinni być bardziej precyzyjni, i ogłosili, że sprawcami są czarne niedźwiedzie. Tak czarne, że w nocy stają się niewidoczne. Ale gdy dzieci nadal znikały co cztery lata, Gawaldon zaczął rozważać niedźwiedzie podkopujące się, potem niedźwiedzie widmowe, wreszcie przebrane ... aż stało się jasne, że nie ma żadnych niedźwiedzi. Ale podczas gdy mieszkańcy gorączkowo wymyślali nowe teorie (teoria zapadliska, teoria latającego kanibala), dzieci w Gawaldonie dostrzegły coś podejrzanego. Gdy przyglądały się tuzinom plakatów rozwieszonych na rynku, a przedstawiających zaginionych, nagle twarze tych chłopców i dziewcząt wydały się im dziwnie znajome. A kiedy otworzyły swoje książki z baśniami, odnalazły w nich porwane dzieci. Jaś, zabrany sto lat temu, nie postarzał się nawet o dzień. Oto i on, namalowany z taką samą strzechą włosów, rumianymi policzkami i zawadiackim uśmiechem, dzięki któremu podobał się tak bardzo dziewczynom w Gawaldonie. Tyle że teraz miał gigantyczną fasolę w ogródku za domem i słabość do magicznych ziaren. Tymczasem Angus, szpiczastouchy i piegowaty chuligan, który zniknął razem z Jasiem, przemienił się w szpiczastouchego, piegowatego olbrzyma żyjącego na szczycie fasoli. Obaj chłopcy trafili do baśni. Ale gdy dzieci wysunęły teorię baśniową, dorośli zareagowali tak, jak zwykle to robią - poklepali dzieci po głowach i wrócili do roztrząsania teorii zapadlisk i kanibali. Potem jednak dzieci zaczęły im pokazywać kolejne znajome twarze. Zabrana pięćdziesiąt lat temu urocza Anya siedziała teraz na oblanych księżycowym światłem skałach, namalowana jako mała syrenka, podczas gdy okrutna Estra stała się podstępną morską czarownicą. Filip, świecący przykładem syn pastora, został sprytnym krawczykiem, podczas gdy nadęta Gula straszyła dzieci jako Baba Jaga. Tuziny porwanych dzieci znajdowały nowe życie w świecie baśni. Jedno Dobre. Drugie Złe. Książki pochodziły z pachnącej stęchlizną księgarni pana Deauvillea, usytuowanej między piekarnią Battersbyego i Pubem pod Peklowanym Wieprzem. Pytanie oczywiście brzmiało, skąd stary pan Deauville bierze swoje książki z baśniami. Okazało się, że raz do roku, w poranek, którego nie dało się przewidzieć, przychodził do sklepu i znajdował w środku pudło z książkami. Cztery nowiutkie baśnie, po jednym egzemplarzu każdej. Pan Deauville wieszał wtedy na drzwiach tabliczkę ,,Zamknięte do odwołania", a potem dzień za dniem ślęczał na zapleczu, pracowicie kopiując nowe baśnie, aż miał dość książek dla każdego dziecka w Gawaldonie. Wtedy tajemnicze oryginały pojawiały się w witrynie księgarni i był to znak, że pan Deauville zakończył nareszcie swoje żmudne zadanie. Otwierał drzwi przed wijącą się przez rynek, wzdłuż stoków wzgórz i wokół jeziora pięciokilometrową kolejką dzieci spragnionych nowych baśni i rodziców, którzy rozpaczliwie chcieli sprawdzić, czy ktoś z zaginionych pojawił się w tegorocznych opowieściach. Nie trzeba dodawać, że Rada Starszych miała mnóstwo pytań do pana Deauvillea. Kiedy jednak zapytali, kto przysyła mu te książki, odparł, że nie ma najbledszego pojęcia. A gdy zapytali, od jak dawna książki się pojawiają, powiedział, że nie potrafi sobie przypomnieć czasów, kiedy się nie pojawiały. Na pytanie zaś, czy kiedykolwiek zastanawiał się nad tymi pojawiającymi się magicznie książkami, odpowiedział: ,,A jak inaczej mają się pojawiać książki z baśniami?". Wtedy Starsi zauważyli jeszcze coś, co miało związek z książkami pana Deauvillea. Wszystkie pokazane na ich ilustracjach miasteczka i wsie wyglądały dokładnie tak jak Gawaldon. Miały takie same domki z kolorowymi dachami stojące nad jeziorem. Takie same fioletowe i zielone tulipany rosły wzdłuż spacerowych alejek. Takie same karmazynowe wozy, drewniane wystawy sklepowe, żółtą szkołę i krzywą wieżę zegarową, tyle że wszystko to było narysowane i przedstawiane jako fikcyjne miejsce gdzieś za siedmioma górami. A miasteczka te i wioski łączyło jeszcze to, że w nich właśnie zaczynała się i kończyła baśń. Wszystko pomiędzy początkiem a końcem rozgrywało się w mrocznej, bezkresnej puszczy, otaczającej daną miejscowość. Właśnie wtedy zauważyli, że także Gawaldon jest otoczony przez mroczną, bezkresną puszczę. Kiedy dzieci zaczęły znikać, mieszkańcy wyprawiali się naturalnie do lasu, by je odnaleźć, ale zawsze odstraszani byli przez burze, powodzie, trąby powietrzne i walące się drzewa. A gdy w końcu raz jeden udało im się przedrzeć, zobaczyli jakieś miasteczko. Zaatakowali je z wściekłością i zdumieni odkryli, że to przecież ich miasto rodzinne. Niezależnie od tego, w jakim miejscu wchodzili do lasu, zawsze wychodzili w tym samym punkcie. Puszcza najwyraźniej nie miała zamiaru oddawać ich dzieci. Aż pewnego dnia dowiedzieli się dlaczego. Pan Deauville skończył rozpakowywać właśnie książki z baśniami, gdy zauważył wielką plamę pod pokrywą pudełka. Dotknął jej palcami i przekonał się, że jest mokra od atramentu. A gdy przyjrzał się dokładniej, zobaczył, że to pieczęć ze skomplikowanym herbem, w którym widniały czarny i biały łabędź. Znajdowały się w nim także inicjały: Nie musiał zgadywać, co one oznaczają, ponieważ pełna nazwa widoczna była na wstędze pod herbem. Drobne czarne słowa zdradziły mieszkańcom Gawaldonu nazwę miejsca, w którym znikały ich dzieci: AKADEMIA DOBRA I ZŁA Porwania trwały nadal, ale teraz porywacz miał już imię. Nazwali go Dyrektorem Akademii. Kilka minut po dziesiątej Sofia zerwała z okna ostatnią kłódkę i uchyliła okiennice. Widziała krawędź lasu, gdzie jej ojciec, Stefan, stał razem z innymi strażnikami. Dostrzegła jednak, że zamiast okazywać niepokój, tak jak pozostali, uśmiechał się i trzymał rękę na ramieniu wdowy Honory. Sofia skrzywiła się. Nie miała pojęcia, co jej ojciec widział w tej kobiecie. Przecież jego zmarła żona, a matka Sofii, była tak nieskazitelnie piękna jak królowa z baśni. Tymczasem Honora miała małą głowę, pulchne ciało i wyglądała jak indyczka. Ojciec szeptał jej właśnie coś figlarnie do ucha; na ten widok policzki dziewczyny zapłonęły. Gdyby porwanie groziło dwóm synkom Honory, z pewnością byłby śmiertelnie poważny. To prawda, że zaryglował ją o zachodzie słońca, pocałował na pożegnanie i wypełniał obowiązki kochającego ojca, ale Sofia znała prawdę. Widziała ją każdego dnia w jego twarzy - ojciec jej nie kochał, ponieważ nie była chłopcem. Ponieważ nie przypominała mu jego samego. A teraz chciał się ożenić z tą potworzycą. Pięć lat po śmierci żony nikomu nie wydawało się to niestosowne. Prosta przysięga i będzie miał dwóch synów, nową rodzinę i nowy początek. Ale żeby Starsi wyrazili na to zgodę, potrzebował błogosławieństwa córki. Kilka razy próbował nawet poruszyć tę kwestię, Sofia natychmiast jednak zmieniała temat albo zaczynała głośno siekać ogórki, albo uśmiechała się tak jak do Radleya. Ojciec nigdy więcej nie wspomniał więc o Honorze. Niech ten tchórz ożeni się z nią, kiedy mnie nie będzie - pomyślała, patrząc na niego z wściekłością przez szparę w okiennicach. Kiedy jej nie będzie, zacznie ją doceniać. Kiedy jej nie będzie, zrozumie, że nikt nie może jej zastąpić. I pojmie, że spłodził kogoś znacznie lepszego od syna. Że urodziła mu się księżniczka. Sofia z najwyższą ostrożnością rozłożyła na parapecie piernikowe serduszka przygotowane dla Dyrektora Akademii. Po raz pierwszy w życiu upiekła je z masłem i cukrem. W końcu były szczególne. Stanowiły wiadomość, że chce iść z własnej woli. Opadła na poduszkę i zamknęła oczy, żeby nie widzieć wdów, ojców i okropnego Gawaldonu, a potem z uśmiechem zaczęła odliczać sekundy do północy. Gdy tylko głowa Sofii zniknęła za oknem, Agata wepchnęła sobie piernikowe serduszka do ust. Mogłyby zwabić najwyżej szczury - pomyślała, podczas gdy okruchy sypały się na jej ciężkie czarne buciory. Ziewnęła i poszła w swoją stronę. Zegar na wieży wskazywał kwadrans po pełnej godzinie. Wracając po spacerze do domu, Agata zobaczyła nagle oczami duszy Sofię wymykającą się do lasu w poszukiwaniu tej swojej Akademii Głupców i Świrów, rozszarpaną ostatecznie przez odyńca. Dlatego wróciła do ogrodu Sofii i czekała ukryta za drzewem. Widziała, jak jej przyjaciółka zdejmuje zabezpieczenia z okna (śpiewała przy tym jakąś kretyńską piosenkę o księciu), pakuje walizki (śpiewając dla odmiany o dzwonach weselnych), nakłada makijaż i wybiera najlepszą sukienkę (Wszyscy kochają różowe księżniczki?!), a wreszcie (wreszcie!) kładzie się do łóżka. Dopiero wtedy Agata wdeptała w ziemię ostatnie okruchy pierniczków i pomaszerowała w kierunku cmentarza. Sofia była bezpieczna, a kiedy obudzi się jutro, z pewnością poczuje się jak idiotka. Agata jednak postanowiła, że nie będzie się z niej wyśmiewać. Sofia będzie jej potrzebowała jeszcze bardziej, a ona będzie wtedy przy niej. Tutaj, w tym bezpiecznym, zamkniętym świecie, we dwie stworzą własny raj. Wspinając się na wzgórze, Agata zauważyła ciemną przerwę w jasno oświetlonym łańcuchu ludzi stojących na krawędzi lasu. Najwyraźniej wartownicy odpowiedzialni za cmentarz uznali, że ci, którzy na nim mieszkają, nie są warci ochrony. Odkąd pamiętała, miała talent do odstraszania ludzi. Dzieci uciekały od niej jak od wampira, a dorośli przyciskali się do ścian, gdy przechodziła, w obawie, że rzuci na nich klątwę. Nawet grabarze uciekali na jej widok. Z każdym kolejnym rokiem towarzyszące jej szepty w miasteczku stawały się coraz głośniejsze: wiedźma, czarny charakter, Akademia Zła - aż zaczęła szukać wymówek, żeby nie wychodzić na zewnątrz. Najpierw przez wiele dni, potem przez wiele tygodni, aż zaczęła straszyć jak duch w swoim cmentarnym domu. Początkowo miała mnóstwo pomysłów na zajęcie sobie czasu. Pisała wiersze (Życie to tragedia i Niebo jest na cmentarzu), rysowała portrety Rozpruwacza, które przerażały myszy bardziej niż żywy kot, a nawet próbowała swoich sił w baśniopisaniu, tworząc księgę zatytułowaną Długo i koszmarnie, o pięknych dzieciach ginących straszną śmiercią. Ale nie miała komu pokazać tego wszystkiego, aż pewnego dnia zapukała do niej Sofia. Weszła na skrzypiący ganek i poczuła, jak Rozpruwacz liże ją po kostkach. Potem usłyszała dochodzący ze środka śpiew: W prastarej puszczy trwa Akademia Dobra i Zła. Agata przewróciła oczami i otwarła drzwi. Odwrócona plecami do drzwi matka śpiewała radośnie, pakując do kufra czarne peleryny, miotły i szpiczaste kapelusze czarownic. Bliźniacze wieże jak dwie głowy, Jedna dla szlachetnych, Druga dla podłych. Ucieczka z niej niemożliwa. Jedyna droga wyjścia W baśni się ukrywa. - Wybierasz się na wakacje w jakimś egzotycznym miejscu? - zapytała Agata. - Kiedy ostatnio sprawdzałam, z Gawaldonu nie można się było wydostać, chyba że wyrosłyby ci skrzydła. Kallisa odwróciła się. - Myślisz, że trzy peleryny wystarczą? - zapytała, wybałuszając czarne oczy skryte pod hełmem czarnych włosów. Agata skrzywiła się na myśl o tym, jak bardzo są do siebie podobne. - Są identyczne - mruknęła. - Po co ci aż trzy? - Na wypadek gdybyś chciała jedną pożyczyć przyjaciółce, skarbie. - To ma być dla mnie? - Zapakowałam dwa kapelusze, na wypadek gdyby jeden się zgniótł, miotłę, na wypadek gdyby ich były śmierdzące, i kilka fiolek z psimi językami, jaszczurczymi nogami i żabimi palcami. Kto wie, ile czasu stoją u nich zapasy! Agata znała odpowiedź, ale mimo to zadała pytanie: - Matko, a do czego są mi potrzebne peleryny, kapelusze i żabie palce? - Na Powitanie Nowych Wiedźm, rzecz jasna! - zaszczebiotała Kallisa. - Nie chciałabyś chyba po przybyciu do Akademii Zła wyglądać jak kompletna amatorka. Agata zrzuciła ciężkie buty. - Zapomnijmy na moment o tym, że miasteczkowa lekarka wierzy w takie rzeczy. Dlaczego tak trudno ci zaakceptować, że jestem tu szczęśliwa? Mam wszystko, czego mi potrzeba. Łóżko, kota i przyjaciółkę. - Cóż, powinnaś się nauczyć czegoś od tej swojej przyjaciółki, skarbie. Ona przynajmniej wie, czego chce od życia - powiedziała Kallisa, zamykając kufer. - Doprawdy, Agato, czy może być wspanialszy los, niż zostać Wiedźmą z Baśni? W dzieciństwie marzyłam o trafieniu do Akademii Zła! Ale zamiast mnie Dyrektor zabrał tego idiotę Swena, który jako głupi czarownik został przechytrzony przez księżniczkę i podpalony. Nie dziwi mnie to. Ten chłopak ledwie potrafił zawiązać sobie buty. Jestem pewna, że gdyby Dyrektor Akademii mógł wybierać jeszcze raz, zdecydowałby się na mnie. Agata wślizgnęła się do łóżka. - Cóż, wszyscy w miasteczku i tak uważają cię za wiedźmę, więc twoje życzenie mimo wszystko się spełniło. Kallisa odwróciła się gwałtownie. - Moim życzeniem jest, żebyś się stąd wydostała - syknęła z oczami czarnymi jak węgle. - To miejsce sprawia, że jesteś słaba, leniwa i przestraszona. Ja przynajmniej tu do czegoś doszłam, ty gnijesz w bezczynności, jeśli Sofia nie przyjdzie, żeby wyprowadzić cię na spacer jak psa. Agata patrzyła na nią oniemiała. Kallisa uśmiechnęła się promiennie i wróciła do pakowania. - Ale opiekuj się swoją przyjaciółką, skarbie. Akademia Dobra może wydawać jej się usłana różami, ale czeka ją nielicha niespodzianka. A teraz do łóżka. Dyrektor Akademii niedługo się tu zjawi i będzie mu łatwiej, jeśli będziesz spała. Agata naciągnęła kołdrę na głowę. Sofia nie mogła zasnąć. Do północy zostało pięć minut, a nikogo nie było widać. Uklękła na łóżku i wyjrzała przez szparę w okiennicach. Wokół Gawaldonu tysiąc wartowników machało pochodniami, oświetlając las. Sofia skrzywiła się. Jak on się koło nich przedostanie? I właśnie wtedy zauważyła, że z parapetu zniknęły piernikowe serduszka. On tu już jest! Trzy spakowane różowe walizki wyleciały przez okno, a za nimi wyskoczyła para nóg w szklanych pantofelkach. Agata gwałtownie usiadła na łóżku, budząc się z koszmarnego snu. Z drugiego końca izby dobiegało chrapanie Kallisy, obok której spokojnie spał Rozpruwacz. Koło łóżka stał zamknięty kufer z wypisaną koślawym pismem wizytówką ,,Agata z Gawaldonu, ul. Cmentarna Góra 1", obok leżał woreczek z miodowymi ciastkami na drogę. Agata ugryzła ciastko i wyjrzała przez pękniętą szybę. Poniżej widać było płonące pochodnie, ale tutaj, na Cmentarnej Górze, został tylko jeden zwalisty wartownik z rękami tak grubymi jak całe ciało Agaty i nogami jak udka kurczaka. Walczył z sennością, podnosząc pogruchotany nagrobek jak sztangę. Agata napoczęła ostatnie ciastko i spojrzała na ciemny las. Patrzyły na nią lśniące błękitem oczy. Krztusząc się, wskoczyła do łóżka. Powoli podniosła głowę. Nie było nikogo. Nawet wartownika. Dopiero po chwili zauważyła go leżącego koło rozbitego nagrobka. Był nieprzytomny, obok leżała zgaszona pochodnia. Od niego oddalał się wychudły, garbaty cień. Sam cień. Unosił się ponad morzem grobów bez najmniejszego wysiłku. Prześlizgnął się pod bramą cmentarza i skierował w dół wzgórza, wprost do rozświetlonego centrum Gawaldonu. Agata poczuła, jak przerażenie ściska jej serce. Był prawdziwy. Kimkolwiek był. I nie chciał mnie. Zalała ją fala ulgi, a zaraz potem nowa fala paniki. Sofia. Powinna wołać o pomoc, ale nie było na to czasu. Udająca sen Kallisa usłyszała szybkie kroki Agaty, a potem zamykające się drzwi. Mocniej przytuliła Rozpruwacza. Nie chciała, żeby się obudził. Sofia kucała za drzewem i czekała, aż Dyrektor Akademii ją porwie. Czekała. I czekała. A potem zauważyła coś na ziemi. Okruchy pierniczków wdeptane w odcisk buta. Odcisk buciora tak ohydnego, tak brzydkiego, że mógł należeć tylko do jednej osoby. Zacisnęła pięści i poczuła, że cała się wewnątrz Czyjeś ręce nagle zatkały jej usta, czyjaś stopa wkopała ją przez okno do domu. Sofia poleciała głową naprzód, prosto na łóżko. Odwróciła się błyskawicznie i zobaczyła Agatę. - Ty żałosna, wścibska żmijo! - wrzasnęła, nim zauważyła lęk malujący się na twarzy przyjaciółki. - Widziałaś go! - zachłysnęła się. Agata zatkała jej usta jedną rękę, a drugą przycisnęła przyjaciółkę do materaca. Sofia wiła się i wyrywała, ale bezskutecznie. Agata ostrożnie wyjrzała przez okno. Pokręcony cień skierował się na rynek Gawaldonu, przenikając między niczego nieświadomymi wartownikami, a potem nagle popłynął prosto do domu Sofii. Agata stłumiła krzyk. Przyjaciółka wyrwała się jej wreszcie. Chwyciła ją za ramiona. - Czy jest przystojny? Jak książę? Czy wygląda jak prawdziwy dyrektor szkoły, w kamizelce, okularach ŁUP! Sofia i Agata powoli odwróciły się do drzwi. ŁUP! ŁUP! Sofia z niezadowoleniem zmarszczyła nos. - Mógłby po prostu zapukać, prawda? Kłódki zatrzeszczały. Zawiasy zagrzechotały. Agata przycisnęła się do ściany, ale Sofia starannie wygładziła sukienkę, jakby spodziewała się królewskiego gościa. - Najlepiej dać mu bez protestów to, czego będzie chciał. Gdy drzwi zaczęły ustępować, Agata jednym susem podskoczyła i podparła je własnym ciałem. Sofia wzniosła oczy do góry. - Usiądź w końcu, na litość boską! Agata z całej siły uczepiła się klamki, która jednak wyślizgnęła się jej z ręki - drzwi otwarły się na oścież z ogłuszającym trzaskiem, rzucając nią przez pokój. Stanął w nich ojciec Sofii blady jak ściana. - Coś widziałem! - wysapał, machając pochodnią. W tym momencie Agata dostrzegła na ścianie pokręcony cień skradający się do jego szerokiej sylwetki. - Tam! - krzyknęła. Stefan okręcił się w miejscu, ale cień zdążył zdmuchnąć jego pochodnię. Agata wyciągnęła z kieszeni zapałkę i zapaliła ją. W nikłym świetle zobaczyła leżącego na ziemi nieprzytomnego Stefana. Sofia zniknęła. Na zewnątrz rozległy się wrzaski. Agata wyjrzała przez okno. Widziała gawaldończyków biegnących z krzykiem za Sofią, którą cień ciągnął w stronę lasu. Coraz więcej ludzi rzucało się w pogoń... Sofia tymczasem uśmiechała się od ucha do ucha. Agata wyskoczyła przez okno i pobiegła za nią. Gdy goniący byli tuż tuż za Sofią, ich pochodnie nagle eksplodowały, zamykając ich w kręgu ognia. Agata przebiegła między płomiennymi pułapkami i pognała przed siebie, by ratować przyjaciółkę, zanim cień wciągnie ją do lasu. Sofia tymczasem poczuła, że miękka trawa skończyła się i jej ciało szoruje teraz po kamienistej ziemi. Zmarszczyła czoło na myśl o tym, że pojawi się w szkole w brudnej sukience. - Naprawdę spodziewałam się lokajów - powiedziała do cienia. - Albo przynajmniej karocy z dyni. Agata biegła jak oszalała. Ledwie widziała Sofię pomiędzy drzewami. Płomienie ogarniały coraz większy obszar, wspinały się coraz wyżej, grożąc spaleniem całego miasteczka. Widząc to, Sofia poczuła ulgę - teraz nikt już nie może jej uratować. Ale gdzie jest drugie dziecko? Gdzie jest to porwane do Akademii Zła? Kompletnie myliła się co do Agaty. Czując, że jest wciągana coraz dalej pomiędzy drzewa, popatrzyła po raz ostatni na ścianę płomieni i pożegnała się z klątwą zwyczajnego życia. - Żegnaj, Gawaldonie! Żegnaj braku ambicji życiowych! Żegnaj przeciętnoś W tym momencie zobaczyła Agatę biegnącą przez płomienie. - Aga, nie! - krzyknęła. Agata skoczyła, chwyciła ją i nagle obie zostały pociągnięte w ciemność. Płomienie wokół gawaldończyków zgasły. Ludzie popędzili w stronę lasu, ale drzewa w jednej chwili stały się grube i cierniste, zagradzając im przejście. Było już za późno. - CO TY WYPRAWIASZ! - wrzasnęła Sofia, popychając i drapiąc Agatę, podczas gdy cień ciągnął je przez nieprzeniknioną czerń puszczy. Agata rzucała się dziko, próbując wyrwać Sofię z rąk cienia, a cień z rąk Sofii. -WSZYSTKO POPSUJESZ! - wyła Sofia. Agata ugryzła ją w rękę. - AŁAAAAAA! - zakwiczała Sofia i obróciła się tak, że Agata zaczęła szorować o ziemię. Potem Agata wykręciła się znowu i zaczęła wspinać się w stronę cienia, depcząc ciężkimi buciorami twarz Sofii. - JAK TYLKO ZŁAPIĘ CIĘ ZA I wtedy poczuły, że odrywają się od ziemi. Pochwyciło je coś cienkiego i zimnego. Agata zaczęła grzebać w kieszeni sukienki w poszukiwaniu zapałki, a kiedy zapaliła ją o swój chudy nadgarstek, pobladła. Cień zniknął. Były oplątane pnączami zwieszającymi się z wiązu. Pnącza wciągnęły je na ogromne drzewo i zostawiły na najniższej gałęzi. Dziewczynki patrzyły na siebie z wściekłością i próbowały złapać oddech, żeby coś powiedzieć. Agacie udało się to pierwszej. - Wracamy do domu. Natychmiast. W tym momencie gałąź zachybotała się, odgięła jak proca i wystrzeliła je niczym kule. Zanim którakolwiek zdążyła wrzasnąć, wylądowały na innej gałęzi. Agata sięgnęła po nową zapałkę, ale gałąź znów się odgięła i rzuciła je na następny konar, który przerzucił je na kolejny. - JAK WYSOKIE JEST TO DRZEWO?! - skrzeknęła Agata. Odbijane przez kolejne konary ciała dziewczynek zderzały się, ich sukienki darły się o kolce, ich twarze chłostały prostujące się gałęzie, aż w końcu Sofia i Agata znalazły się na samym szczycie drzewa. Na czubku wiązu między gałęziami leżało olbrzymie czarne jajo. Dziewczynki patrzyły na nie zdumione. Po chwili jajo pękło, ochlapując je ciemnym, glutowatym żółtkiem, a spomiędzy skorup wyłonił się gigantyczny ptak składający się z samych kości. Spojrzał na dziewczyny, a potem wydał gniewny skrzek, od którego omal nie popękały im bębenki w uszach. Złapał je w szpony i zanurkował z drzewa. Wrzasnęły, po raz pierwszy w czymś się zgadzając. Szkieletowy ptak mknął przez czarny las, a Agata gorączkowo zapalała jedną zapałkę za drugą, pocierając je o jego żebra. Przez moment widziały jego czerwone oczy i kolczasty cień. Wątłe drzewa, między którymi lecieli, sięgały po dziewczynki, a ptak to nurkował, to wzbijał się wyżej, żeby je omijać. Nagle gdzieś przed nimi rozległ się grzmot i po chwili wpadli prosto w szalejącą burzę. Dziewczynki osłaniały twarze przed deszczem, błotem i połamanymi konarami drzew, robiły uniki przed pajęczynami, gniazdami pszczół i żmijami, aż wreszcie ptak zanurkował w złowrogie krzewy dzikiej róży. Sofia i Agata wzdrygnęły się, szykując się na bó Wtedy wszystko nagle się uspokoiło. - Agata otworzyła oczy i zobaczyła promienie słońca. Spojrzała w dół, wstrzymując oddech. - To naprawdę istnieje. Daleko przed nimi z lasu wyłaniały się dwa wysokie zamki. Jeden lśnił w słonecznej mgiełce, a wieże z różowego i błękitnego szkła wznosiły się nad brzegiem błyszczącego jeziora. Drugi górował złowieszczo na okolicą, poczerniały i poszarpany, a ostre wieże przeszywały burzowe chmury niczym zęby potwora. Akademia Dobra i Zła. Szkieletowy ptak poszybował w stronę Zamku Dobra. Agata z przerażeniem uczepiła się przyjaciółki, ale zobaczyła, że jej twarz promienieje szczęściem. - Jestem księżniczką, Aga. Ale ptak upuścił Agatę. Oszołomiona Sofia patrzyła, jak Agata znika w mgle przypominającej różową watę cukrową. - Ptak wzniósł się gwałtownie i poszybował w kierunku Zamku Zła, otwierającego szczęki na przyjęcie kolejnej ofiary. - Nie! Ja jestem dobra! To nie ten zamek! - wrzeszczała Sofia. A jednak została upuszczona wprost w piekielną czerń. 3 Wielka pomyłka Kiedy Sofia otworzyła oczy, zobaczyła, że pływa w cuchnącej fosie wypełnionej po brzegi gęstym czarnym szlamem. Ze wszystkich stron otaczała ją ponura mgła. Spróbowała stanąć, ale stopy nie dosięgły gruntu i zapadła się jeszcze głębiej - szlam wlał się jej do nosa i zapiekł w gardle. Krztusząc się i próbując złapać oddech, znalazła wreszcie coś, czego mogła się chwycić. Przerażona zobaczyła jednak, że to truchło na wpół zjedzonej kozy. Zachłysnęła się i próbowała odpłynąć, ale nie widziała dalej niż na kilka centymetrów. Ponad nią rozległy się niesione echem krzyki. Spojrzała w górę. Liczne stado szkieletowych ptaków wdarło się w mgłę i puszczało do fosy wrzeszczące dzieci. Gdy ich krzyki zamieniły się w pluski, nadleciała kolejna fala ptaków, a potem jeszcze kolejna, aż wreszcie całe niebo wypełniło się spadającymi dziećmi. Sofia zauważyła ptaka nurkującego dokładnie nad nią i odsunęła się w samą porę, żeby spadający jak bomba dzieciak tylko ochlapał jej twarz błotem. Wytarła szlam z oczu i znalazła się twarzą w twarz z chłopcem. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła, było to, że nie nosił koszuli. Miał chudą i bladą pierś, bez cienia nadziei na jakiekolwiek mięśnie. Z małej głowy wystawał mu długi nos, miał też sterczące zęby i czarne włosy opadające na wyłupiaste oczy. Wyglądał jak mała złowroga łasica. - Ptak mi zeżarł koszulę - wyjaśnił. - Mogę dotknąć twoich włosów? Sofia cofnęła się. - Zwykle nie robią czarnych charakterów z włosami księżniczek - powiedział, podpływając do niej pieskiem. Sofia rozpaczliwie rozejrzała się za jakąś bronią - kijem, kamieniem, zdechłą kozą... - Może zostaniemy kumplami z pokoju albo najlepszymi kumplami, albo jakimikolwiek kumplami - oznajmił, znajdując się teraz w odległości najwyżej pół metra. To było tak, jakby Radley zamienił się w gryzonia i zebrał się na odwagę. Chłopiec wyciągnął w kierunku Sofii cherlawą rękę. Dziewczyna już była gotowa przyłożyć mu w nos, kiedy jakiś wrzeszczący dzieciak wpadł pomiędzy nich. Sofia ruszyła w przeciwną stronę, a kiedy się obejrzała, Łasica gdzieś zniknął. We mgle widziała dzieci pływające pomiędzy unoszącymi się w fosie torbami i kuframi, szukające swojego bagażu. Te, którym udało się go znaleźć, kierowały się z nurtem w stronę rozlegającego się z oddali złowieszczego wycia. Sofia podążyła za nimi. Mgła wreszcie rozstąpiła się, odsłaniając brzeg. Sofia dostrzegła wilki stojące na dwóch łapach, ubrane w kurtki wojskowe. Trzaskały biczami, zapędzając uczniów do szeregu. Sofia chwyciła wystający korzeń, chcąc wyciągnąć się ze szlamu, ale zamarła na widok swojego odbicia w wodzie. Jej sukienka była niewidoczna spod warstwy błota i żółtka, twarz miała wysmarowaną lepkim czarnym brudem, a w jej włosach zamieszkała chyba cała rodzina dżdżownic. Zakasłała i z trudem złapała - Ratunku! Trafiłam nie do tej Wilk brutalnie wyciągnął ją na brzeg i kopnął do szeregu. Otwarła usta, żeby zaprotestować, ale zobaczyła Łasicę płynącego w jej stronę i piszczącego: - Zaczekaj na mnie! Szybko dołączyła do rzędu dzieci ciągnących bagaże przez mgłę. Jeśli któreś się ociągało, najbliżej idący wilk wymierzał błyskawiczne uderzenie, więc szła szybko, jednocześnie wycierając sukienkę, wydłubując robaki i żałując swoich idealnie spakowanych bagaży, które zostały gdzieś daleko. Brama zamku zrobiona była z żelaznych szpikulców poprzeplatanych drutem kolczastym. Kiedy Sofia podeszła bliżej, zobaczyła, że to nie jest drut, tylko setki czarnych żmij, które syczały, usiłując ugryźć zbliżających się. Sofia przebiegła z piskiem, a potem obejrzała się i odczytała napis umocowany ponad bramą, podtrzymywany przez dwa rzeźbione czarne łabędzie: Akademia Zła Kształtowanie i Propagacja Grzechu Przed nimi wznosił się niczym skrzydlaty demon szkolny zamek. Główna wieża zbudowana z grubo ciosanego czarnego kamienia przebijała bure chmury jak potężny tors. Po jej bokach wyrastały dwie grube, pokręcone spirale, z których jak krwawiące skrzydła zwieszały się krwiście czerwone pnącza. Wilki pogoniły dzieci w stronę wejścia do głównej wieży, do długiego tunelu przypominającego kształtem paszczę krokodyla. Sofię przeszedł dreszcz, gdy zorientowała się, że tunel z każdym krokiem robi się coraz węższy i węższy, aż wreszcie ledwie widziała dzieciaka idącego przed nią. Z trudem przecisnęła się między dwoma ostrymi głazami i wreszcie znalazła się w wilgotnym holu, śmierdzącym zgniłymi rybami. Demoniczne gargulce pochylały się z kamiennych występów, trzymając w pyskach zapalone pochodnie. Żelazny posąg łysej, bezzębnej wiedźmy trzymającej w garści jabłko lśnił słabo w złowieszczym blasku płomieni. Na wyszczerbionej kolumnie pod ścianą widoczna była gigantyczna czarna litera N, ozdobiona złośliwie wykrzywionymi karłami, trollami i harpiami wspinającymi się po niej jak po drzewie. Na następnej kolumnie znajdowało się czerwone jak krew I, z kołyszącymi się na nim olbrzymami i goblinami. Posuwając się wraz z niekończącym się szeregiem dzieciaków, Sofia zdołała odczytać napis na kolumnach: N-I-G-D-Y. A potem nagle znalazła się dostatecznie daleko w głębi holu, by zobaczyć zawijającą się przed sobą kolejkę. Po raz pierwszy mogła się dobrze przyjrzeć innym uczniom i omal nie zemdlała z wrażenia. Jedna z dziewczynek miała koszmarnie wystające górne zęby, na głowie kępki wiotkich włosów i jedno oko zamiast dwóch, osadzone dokładnie na środku czoła. Jakiś chłopiec wyglądał jak gruda ciasta - miał pękaty brzuch, łysą głowę i nabrzmiałe kończyny. Wysoka dziewczynka z chorobliwie zieloną skórą cały czas uśmiechała się szyderczo, a chłopiec idący przed nią był tak owłosiony na całym ciele, że mógłby uchodzić za małpę. Wszyscy wyglądali mniej więcej na rówieśników Sofii, ale na tym podobieństwa się kończyły. Oto miała przed sobą masę nieszczęśników ze zdeformowanymi ciałami, odrażającymi twarzami i najokrutniejszymi minami, jakie kiedykolwiek widziała. Sprawiali wrażenie szukających kogoś, kogo mogliby znienawidzić. Jeden po drugim zauważali Sofię i stwierdzali, że nie muszą szukać dalej, bo już znaleźli. Skamieniałą ze strachu księżniczkę w szklanych pantofelkach i ze złotymi lokami. Czerwoną różę pośród cierni. Po drugiej stronie fosy Agata omal nie zabiła wróżki. Ocknęła się, leżąc pod czerwonymi i żółtymi liliami, które wydawały się pogrążone w ożywionej rozmowie. Była pewna, że to ona jest tematem dyskusji, ponieważ lilie wskazywały ją obcesowo listkami i pąkami. Ostatecznie kłótnia musiała zostać rozstrzygnięta, ponieważ kwiaty nagle pochyliły się jak troskliwe babcie i owinęły łodygi wokół jej nadgarstków. Pociągnęły ją i postawiły na nogi. Agata zobaczyła łąkę dziewcząt cudownie rozkwitających wokół lśniącego jeziora. Nie wierzyła własnym oczom. Dziewczęta dosłownie wyrastały spod ziemi. Najpierw z miękkiej gleby wysuwała się ich głowa, potem szyja, pierś, a potem rosły i rosły, aż wreszcie wyciągały ramiona do aksamitnie błękitnego nieba i stawiały na ziemi stopy w delikatnych pantofelkach. Ale to nie widok rosnących dziewcząt najbardziej wytrącił Agatę z równowagi. Chodziło o to, że dziewczynki te w niczym jej nie przypominały. Ich buzie, niektóre jasne, inne ciemniejsze, były nieskazitelnie śliczne i promieniały zdrowiem. Dziewczynki miały kaskady lśniących włosów, prostych lub w lokach, a wszystkie ubrane były w falbaniaste suknie, brzoskwiniowe, żółte lub białe. Jedne były niskie, inne smukłe i wysokie, ale wszystkie mogły się pochwalić wąską talią, szczupłymi nogami i smukłymi ramionami. Łąka nieustannie rozkwitała nowymi uczennicami, a na każdą z nich oczekiwała drużyna trzech wróżek ze skrzydełkami lśniącymi brokatem. Szczebiocząc i dzwoniąc, czyściły dziewczęta z grudek ziemi, nalewały im filiżanki herbaty z miodokrzewu i zajmowały się kuframi, które wyrastały z ziemi obok swoich właścicielek. Agata nie miała najbledszego pojęcia, skąd pochodzą te piękności. Pragnęła tylko, by wyrosła wśród nich jakaś dziewczynka ze skrzywioną miną albo w niechlujnym stroju, żeby ona sama nie czuła się tak bardzo nie na miejscu. Ale widziała tylko nieskończoną ilość kolejnych wersji Sofii, mających wszystko to, czego jej brakowało. Znajome uczucie wstydu ścisnęło jej żołądek. Potrzebowała dziury, w której mogłaby się zagrzebać, cmentarza, na którym mogłaby się ukryć, czegoś, co sprawi, że one wszystkie sobie pójdą... W tym momencie wróżka ją ugryzła. - Co Agata spróbowała strząsnąć ze swej głowy dzwoniące stworzenie, ale odfrunęło i ugryzło ją w szyję, a potem w siedzenie. Pozostałe wróżki próbowały poskromić jakoś złośnicę, ta jednak zawyła, pogryzła je i znowu zaatakowała Agatę. Rozdrażniona dziewczynka usiłowała złapać wróżkę, ale ta poruszała się tak błyskawicznie, że Agata mogła tylko podskakiwać bezradnie i znosić kolejne ukąszenia, aż w końcu szalejąca wróżka niechcący wpadła jej do ust i po prostu została połknięta. Dziewczynka odetchnęła z ulgą i podniosła spojrzenie. Sześćdziesiąt piękności wpatrywało się w nią ze zgrozą, jakby była kotem w gnieździe słowików. Agata poczuła ukłucie w gardle i wykasłała wróżkę. Ku jej zaskoczeniu okazało się, że to chłopiec. Z dala, z drugiej strony jeziora, gdzie stał prześliczny zamek, dobiega słodki dźwięk dzwonów. Wszystkie wróżki złapały dziewczynki za ramiona, uniosły w powietrze i poleciały z nimi ponad taflą wody w stronę zamku. Agata uznała, że to doskonała okazja do ucieczki, ale zanim zdążyła poderwać się do biegu, poczuła, że dwie dziewczęce wróżki unoszą ją w górę. Kiedy odlatywała z nimi, obejrzała się na tę trzecią, na chłopca, który ją pogryzł, a teraz został na ziemi. Z wściekłością zaplótł ramiona i potrząsał głową, jakby chciał stanowczo oznajmić, że została oto popełniona okropna pomyłka. Wróżki stawiały inne dziewczynki na trawniku przed szklanym zamkiem i pozwalały im iść swobodnie. Ale wróżki Agaty nie puściły jej, tylko powlokły ją do przodu niczym więźnia. Agata obejrzała się na jezioro. Gdzie jest Sofia? Zobaczyła, że w połowie jeziora kryształowo czysta woda zamieniała się w czarny szlam, a przeciwległy brzeg całkiem zasłaniała szara mgła. Jeśli Agata miała uratować przyjaciółkę, musiała znaleźć sposób, by przedostać się na drugą stronę. Najpierw jednak trzeba było uwolnić się od skrzydlatych szkodników. Potrzebowała czegoś, co odwróciłoby ich uwagę. Rozejrzała się. Przed sobą zobaczyła złotą bramę i wieńczący ją lustrzany napis: Akademia Dobra Oświecenie i Oczarowanie Kiedy w lustrzanych literach dostrzegła swoje odbicie, odwróciła spojrzenie. Nienawidziła luster i zawsze ich unikała. (Świnie i psy nie siedzą i nie podziwiają swojego odbicia - myślała). Ciągnięta do przodu, uniosła głowę i zobaczyła oszronione drzwi pałacu, ozdobione dwoma białymi łabędziami. Drzwi otworzyły się szeroko. Wróżki zaprowadziły uczennice do wąskiego, wykładanego lustrami korytarza. Kiedy się zatrzymały, pozostałe dziewczynki okrążyły Agatę jak rekiny. Wpatrywały się w nią przez chwilę, jakby oczekiwały, że zrzuci maskę i odsłoni ukrywającą się pod nią księżniczkę. Agata spróbowała odwzajemniać ich spojrzenia, ale widziała tylko własną twarz odbitą tysiące razy w lustrach, i natychmiast wbiła wzrok w marmurową posadzkę. Kilka wróżek zabrzęczało, próbując pokierować grupę dalej, ale większość przysiadła po prostu na ramionach dziewczynek i czekała. W końcu jedna z dziewcząt zrobiła krok do przodu - miała złote włosy sięgające do pasa, pełne wargi i oczy jak topazy. Była tak piękna, że wydawała się nierzeczywista. - Dzień dobry, jestem Beatrycze - oznajmiła ze słodyczą. - Nie dosłyszałam twojego imienia. - To dlatego, że go nie powiedziałam - odparła Agata, nie odrywając wzroku od posadzki. - Jesteś pewna, że znalazłaś się we właściwym miejscu? - zapytała Beatrycze jeszcze słodszym głosem. Agata poczuła, że jakieś słowa kształtują się jej w głowie - coś, czego potrzebowała, ale nadal było zbyt niejasne, by mogła to zobaczyć. - Yyy, no, - Być może podpłynęłaś nie do tej szkoły - uśmiechnęła się Beatrycze. Słowa zapłonęły w głowie Agaty. Odwrócić ich uwagę. Spojrzała w promienne oczy Beatrycze. - To Akademia Dobra, prawda? Legendarna szkoła dla pięknych i wartościowych dziewcząt, których przeznaczeniem jest zostać księżniczkami? - Och. - Beatrycze wydęła wargi. - Czyli się nie zgubiłaś? - Nic ci się nie pomyliło? - zapytała inna dziewczyna o egzotycznej urodzie i kruczoczarnych włosach. - Nie oślepłaś? - dodała trzecia z ciemnorubinowymi lokami. - W takim razie na pewno masz przepustkę na Kwietną Kolej - powiedziała Beatrycze. Agata zamrugała. - Co takiego? - Twój bilet na Kwietną Kolejkę - wyjaśniła Beatrycze. - No wiesz, wszystkie nią przyjechałyśmy. Tylko oficjalnie przyjęci uczniowie dostają bilety na Kwietną Kolej. Wszystkie dziewczęta podniosły wielkie złote bilety, na których widniały ich imiona wykaligrafowane ozdobnymi literami oraz pieczęć Dyrektora Akademii z czarnym i białym łabędziem. - Aaaaa, tę przepustkę na Kwietną Kolej - skrzywiła się Agata. Sięgnęła do obu kieszeni. - Podejdźcie bliżej, to wam ją pokażę. Dziewczynki zbliżyły się, patrząc nieufnie. W tym czasie Agata gorączkowo szukała czegoś, co mogłoby odwrócić ich uwagę - zapał suche liś - Yyy, bliżej. Dziewczynki skupiły się wokół niej, mrucząc coś do siebie. - Nie powinna być taka mała - prychnęła Beatrycze. - Skuliła się w praniu - odparła Agata, wymacując kolejne zapałki, rozpuszczone czekoladki, bezgłowego ptaka (Rozpruwacz ciągle chował je w jej ubraniach). - Gdzieś tu ją - Może ją zgubiłaś - podsunęła Beatrycze. Kulki skorupy orzechó kolejny zdechły - Albo gdzieś się zapodziała - dodała. Ptak? Zapałki? Podpalić ptaka zapałkami? - Albo skłamałaś, że w ogóle ją masz. - O, chyba ją czuję... Ale czuła tylko nerwową wysypkę na - Wiesz chyba, co się dzieje z intruzami - uprzedziła Beatrycze. - O, tu - Zrób coś! Dziewczynki tłoczyły się wokół niej złowieszczo. Zrób coś natychmiast! I zrobiła pierwszą rzecz, jaka jej przyszła do głowy - puściła długiego, głośnego bąka. Skuteczne odwrócenie uwagi zawsze wywołuje panikę i chaos. Agata odniosła sukces w obu tych dziedzinach. Kiedy cuchnące opary wypełniły ciasny korytarz, piszczące dziewczęta rzuciły się w poszukiwaniu schronienia, a wróżki natychmiast zasłabły, zostawiając jej wolną drogę do drzwi. Zagradzała ją tylko Beatrycze, zbyt zszokowana, by się ruszyć. Agata zrobiła krok w jej stronę i pochyliła się jak wilk. - Buuu. Beatrycze rzuciła się do rozpaczliwej ucieczki. Nie wahając się ani chwili, Agata pobiegła do drzwi. Obejrzała się i zadowolona patrzyła na dziewczynki wpadające na ściany i tratujące się nawzajem w poszukiwaniu drogi ucieczki. Myślała tylko o ratowaniu Sofii. Wybiegła na zewnątrz i ruszyła prosto do jeziora, ale kiedy się nad nim znalazła, woda uniosła się olbrzymią falą i rzuciła nią z powrotem do środka, pomiędzy krzyczące dziewczynki. Agata wylądowała na brzuchu w kałuży. Wstała chwiejnie i zamarła. - Witamy nowe księżniczki - oznajmiła wodna nimfa dwumetrowego wzrostu. Odsunęła się na bok, odsłaniając wejście do holu tak wspaniałego, że Agata wstrzymała oddech. - Witamy w Akademii Dobra. Sofia nie mogła znieść zapachu tego miejsca. Zataczała się, idąc z innymi uczniami, dławiła się mieszanką smrodu, niemytych ciał, pokrytych pleśnią kamieni i cuchnących wilków. Stanęła na palcach, żeby zobaczyć, dokąd się kierują, ale widziała tylko niekończący się szereg odmieńców. Pozostali uczniowie rzucali jej paskudne spojrzenia, ale ona odpowiadała najmilszym z uśmiechów, na wypadek gdyby to wszystko było próbą. To musiała być przecież próba albo błąd, albo żart, albo cokolwiek. Odwróciła się do szarego wilka. - Nie chciałabym kwestionować pańskich kompetencji, ale czy mogłabym się zobaczyć z Dyrektorem Akademii? Przypuszczam, że - Wilk zaryczał, opluwając ją śliną. Sofia nie kontynuowała wywodu. Dowlokła się wraz z innymi do obrzydliwej sali, z której wychodziły trzy spirale czarnych schodów. Jedne, ozdobione rzeźbionymi potworami, miały na balustradzie napis Szkoda, drugie, z wyrytymi pająkami, nazywały się Niezgoda, a trzecie, z wężami - Występek. Na ścianach wzdłuż schodów wisiały niezliczone portrety, a na nich dzieci obok ilustracji z książki z baśniami, pokazującej, kim dany uczeń został po ukończeniu szkoły. Złota ramka zawierała portret chochlikowatej dziewczynki, a obok wspaniały rysunek przedstawiający ją jako odrażającą wiedźmę, stojącą nad pogrążoną w letargu dziewicą. Poniżej znajdowała się złota tabliczka: W następnej złotej ramce był portret złośliwie uśmiechniętego chłopaka z grubymi, zrośniętymi brwiami i obraz pokazujący go jako dorosłego, który trzyma nóż przy gardle jakiejś kobiety. I podpis: Pod Droganem srebrna rama otaczała chudego chłopca ze strzechą jasnych włosów, zamienionego w jednego z tuzina olbrzymów pustoszących wioskę: Potem Sofia zauważyła tuż nad podłogą zniszczoną brązową ramkę, a na portrecie drobnego, łysego chłopca z szeroko otwartymi ze strachu oczami. Znała go. To był Ban. Miał zwyczaj gryźć wszystkie ładne dziewczynki w Gawaldonie. Cztery lata temu został porwany. Ale obok jego wizerunku nie było ilustracji, tylko zardzewiała tabliczka z napisem: Sofia popatrzyła na przerażoną twarz Bana i poczuła, że skręca się jej żołądek. Co się z nim stało? Popatrzyła na tysiące złotych, srebrnych i brązowych ramek, zajmujących każdy centymetr na ścianie: czarownice zabijające książąt, olbrzymy pożerające ludzi, demony podpalające dzieci, odrażające ogry, groteskowe gorgony, bezgłowych jeźdźców, bezlitosne potwory morskie. Dawniej niezgrabne nastolatki. Teraz uosobienie absolutnego zła. Nawet czarne charaktery, które zginęły straszną śmiercią - Titelitury, olbrzym z Magicznej fasoli, wilk z Czerwonego Kapturka - zostały sportretowane w chwili największego triumfu, jakby to oni wyszli zwycięsko ze swoich baśni. Żołądek Sofii znowu się skręcił - zobaczyła, że inne dzieci gapią się na te portrety z pełnym zachwytu podziwem. I w tym właśnie momencie uświadomiła sobie, że znajduje się wśród przyszłych morderców i potworów. Po twarzy zaczął jej spływać zimny pot. Musiała znaleźć kogoś z nauczycieli. Osobę, która mogłaby przejrzeć listę przyjętych uczniów i sprawdzić, że Sofia trafiła nie do tej szkoły. Na razie widziała jednak tylko wilki, które nie umiały mówić, a co dopiero przeczytać listę. Skręciła za róg i znalazła się w szerszym korytarzu, gdzie zobaczyła czerwonoskórego rogatego karła stojącego na szczycie wysokiej drabiny i przybijającego kolejne portrety do ściany. Zaciskając zęby, przesunęła się w jego stronę. Gdy zastanawiała się, jak zwrócić na siebie jego uwagę, zauważyła nagle, że w ramkach wiszących na tej ścianie widzi znajome twarze. Był tu przypominający świnię tęgi chłopak, którego widziała wcześniej, podpisany Bron ze Skalnych Wrzosów. Obok niego wisiał portret jednookiej dziewczynki z cienkimi włosami: Arachne z Lisiego Gaju. Potem jej oczy zatrzymały się na łasicopodobnym chłopaku - Hort z Krwawego Strumienia. Hort. To brzmi jak nazwa choroby. Przesunęła się jeszcze kawałek, przygotowała się, żeby zawołać karł I wtedy zobaczyła ramkę, którą właśnie wieszał. Uśmiechnęła się do niej jej własna twarz. Sofia wrzasnęła, wyskoczyła spomiędzy uczniów, wlazła po drabinie i wyrwała portret z rąk zdumionego karła. - Nie! Ja jestem Dobra! - krzyknęła, ale karzeł chwycił portret i przez chwilę szarpali się, kopiąc i drapiąc, aż Sofia miała dość i wymierzyła mu policzek. Karzeł wrzasnął i zamachnął się na nią młotkiem. Sofia zrobiła unik, ale straciła równowagę. Drabina zakołysała się, obijając się o ściany. Dziewczynka, czepiając się w powietrzu szczebli, spojrzała w dół, na warczące wilki i gapiących się uczniów. - Muszę się zobaczyć z Dyrektorem Akademii! - W tym momencie straciła uchwyt, ześlizgnęła się po drabinie i wylądowała na ziemi na początku kolejki. Ciemnoskóra czarownica z ogromnym czyrakiem na policzku wcisnęła jej do ręki pergaminową kartę: Oszołomiona Sofia podniosła głowę. - Do zobaczenia na lekcji, Wiedźmo z Lasu Za Światem - zaskrzeczała czarownica. Zanim Sofia zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, ogr wrzucił jej w objęcia stos związanych wstążką książek. Najlepsze monologi złoczyńców, wyd. 2 Bolesne zaklęcia dla I roku Porwania i morderstwa: przewodnik dla początkujących Akceptacja wewnętrznej i zewnętrznej brzydoty Potrawy z dzieci (z nowymi przepisami) Same tytuły książek były wystarczająco przerażające, ale związująca je wstążka okazała się żywym węgorzem. Sofia wrzasnęła i nim nakrapiany satyr zdążył wepchnąć jej jeszcze jakiś zatęchły czarny materiał, upuściła podręczniki. Z odrazą rozwinęła śmierdzącą szmatę i cofnęła się na widok obszernej, poszarpanej tuniki, która zwisała z jej rąk jak podarta zasłona. Przerażona gapiła się na inne dziewczynki, z dumą zakładające rozlatujące się mundurki, przeglądające książki i porównujące plany lekcji. Potem znów popatrzyła na własną wstrętną tunikę. Na oślizgłe książki i plan lekcji. Na swój uśmiechnięty, słodki portret na ścianie. Rzuciła się do ucieczki. Agata wiedziała, że znalazła się w niewłaściwym miejscu, ponieważ nawet kadra pedagogiczna rzucała jej zdumione spojrzenia. Nauczyciele stali na schodach wychodzących z przestronnego szklanego holu czterema spiralnymi ciągami - dwa były różowe, dwa błękitne - i obsypywali nowe uczennice konfetti. Nauczycielki miały dopasowane do figury suknie z wysokim kołnierzem, identyczne w kroju, ale różniące się kolorem, i lśniący herb ze srebrnym łabędziem na sercu. Każda dodała do swojej kreacji jakieś akcenty osobiste - kryształki, kwiaty z paciorków albo tiulową kokardę. Tymczasem nauczyciele nosili doskonale skrojone garnitury w kolorach tęczy, pasujące do nich kamizelki, wąskie krawaty i kolorowe chusteczki wetknięte w kieszonkę, na której był wyszyty taki sam srebrny łabędź. Agata natychmiast zauważyła, że wszyscy oni są bardziej atrakcyjni niż ktokolwiek z dorosłych, z jakimi dotąd się spotkała. Nawet starsi nauczyciele byli tak bardzo eleganccy, że aż onieśmielający. Agata zawsze twierdziła, że piękno jest bezsensowne, ponieważ trwa krótko. Tutaj miała dowód, że może być wieczne. Nauczyciele starali się nie okazywać zaskoczenia, ale widziała, że poszturchują się i szepczą coś na widok ociekającej wodą, niepasującej do pozostałych uczennicy. Agata umiała wyłapywać takie rzeczy. W tym momencie dostrzegła kogoś, kto różnił się od pozostałych. Stojący w aureoli światła padającego z witrażowego okna mężczyzna w aksamitnym zielonym garniturze, ze srebrnymi włosami i lśniącymi orzechowymi oczami, uśmiechał się do niej, jakby była we właściwym miejscu. Agata poczerwieniała. Każdy, kto uważał, że ona tutaj pasuje, musiał być stuknięty. Pocieszyły ją trochę pełne furii spojrzenia otaczających ją dziewczynek, które najwyraźniej nie wybaczyły jej incydentu w korytarzu. - Gdzie są chłopcy? - zapytała jedna. Czekały właśnie w kolejce, stojąc przed trzema nadnaturalnie wysokimi nimfami wodnymi o włosach i wargach w kolorze neonu, które wręczały uczennicom plany lekcji, książki i mundurki. Agata mogła się teraz lepiej przyjrzeć majestatycznemu wnętrzu. Na ścianie naprzeciwko zobaczyła olbrzymie, namalowane różową farbą litery Z i A, otoczone miłośnie aniołkami i sylfami. Na pozostałych trzech ścianach także były litery, tworzące słowo Z-A-W-S-Z-E. Z każdego rogu sali wychodziły schody, oświetlone wysokimi witrażowymi oknami. Jedne z błękitnych schodów miały na balustradzie wyryte HONOR i wygrawerowane postaci rycerzy i królów; na drugich dostrzegła słowo MĘSTWO, a balustradę zdobiły błękitne płaskorzeźby z myśliwymi i łucznikami. Dwie spirale różowych schodów miały wyryte złote napisy CZYSTOŚĆ i DOBROĆ, którym towarzyszyły fryzy pokazujące dziewice, księżniczki i przyjazne zwierzęta. Na środku sali wznosił się wysmukły kryształowy obelisk, sięgający od posadzki z mlecznego marmuru aż do szklanej kopuły. Obelisk pokrywały portrety absolwentów. Najwyżej wisiały oprawione w złote ramy portrety uczniów, którzy po ukończeniu szkoły zostali książętami i królowymi. Pośrodku wisiały srebrne ramy dla tych, którzy odnieśli nieco mniejsze sukcesy jako beztroscy towarzysze podróży, obowiązkowe żony i matki chrzestne. A na samym dole, zakurzone, widniały oprawione w brąz portrety mało zdolnych wychowanków, którzy zostali lokajami i służącymi. Ale niezależnie od tego, czy ktoś został Królową Śniegu, czy też kominiarczykiem, wszyscy mieli identycznie piękne twarze i ciepło się uśmiechali. Tutaj, w szklanym zamku pośród puszczy, zgromadził się kwiat młodzieży oddanej Dobru. A wśród nich ona, Panna Skwaszona, oddana cmentarzom i puszczanym bąkom. Agata czekała, wstrzymując oddech, aż w końcu stanęła przed różowowłosą nimfą. - Zaszła pomyłka! - wysapała. - To moja przyjaciółka Sofia powinna się tutaj znaleźć. Nimfa uśmiechnęła się. - Próbowałam ją powstrzymać przed trafieniem tutaj - wyjaśniała Agata głosem, w którym zaczęła pobrzmiewać nadzieja. - Ale ptak się pomylił i teraz ja jestem tutaj, a ona jest w drugim zamku, ale ona jest śliczna i lubi kolor różowy, a no, popatrzcie na mnie. Wiem, że potrzebujecie uczniów, ale Sofia jest moją najlepszą przyjaciółką, więc jeśli ona zostanie, ja też będę musiała zostać, ale nie możemy tu zostać, więc proszę, pomóżcie mi ją znaleźć, żebyśmy mogły wrócić do domu. Nimfa bez słowa podała jej pergaminową kartę. Agata gapiła się na kartkę jak ogłuszona. - Tymczasem zielonowłosa nimfa wręczyła jej koszyk z książkami: Przywilej urody Zdobądź swego księcia Księga przepisów na piękny wygląd Cele życia księżniczki Mowa zwierząt 1: szczekanie, rżenie i ćwierkanie Potem kolejna, niebieskowłosa nimfa podała jej mundurek: obrzydliwie krótką różową sukienkę bez rękawów, ozdobioną na ramionach kwiatami, którą należało założyć na białą koronkową bluzkę z dekoltem tak wielkim, jakby brakowało trzech guzików. Ogłupiała Agata popatrzyła na otaczające ją przyszłe księżniczki, poprawiające różowe sukienki. Popatrzyła na książki wmawiające jej, że uroda jest przywilejem, że może zdobyć przystojnego księcia, że może rozmawiać z ptakami. Popatrzyła na plan lekcji przeznaczony dla kogoś pięknego, pełnego wdzięku i życzliwości. Potem podniosła głowę i spojrzała na przystojnego nauczyciela, nadal uśmiechającego się do niej, jakby spodziewał się po niej, Agacie z Gawaldonu, wielkich rzeczy. I wtedy zrobiła jedyną rzecz, jaką potrafiła, gdy ktoś czegoś od niej oczekiwał. Pobiegła w górę błękitnymi schodami Honoru i gnała przez morskozielone korytarze, słysząc za sobą wściekle dzwoniące wróżki. Pędząc przez kolejne korytarze, wspinając się po kolejnych schodach, nie miała czasu zastanawiać się nad tym, co widzi: posadzki z jadeitu, sale lekcyjne ze słodkości, biblioteka ze zł Aż dobiegła do szczytu schodów i wypadła przez szronione szklane drzwi na dach wieży. Słońce oświetlało zapierające dech w piersiach rzeźby z przystrzyżonych krzewów. Zanim jednak Agata zdążyła zobaczyć, co przedstawiają, pojawiły się goniące ją wróżki, które wystrzeliły z ust lepkie złote pajęczyny, starając się ją pochwycić. Padła na ziemię, a potem popełzła jak robak pomiędzy żywopłotami. Zerwała się na nogi, pobiegła i wskoczyła na najwyższą rzeźbę przedstawiającą muskularnego księcia wznoszącego miecz wysoko ponad stawem. Przelazła po liściastym mieczu aż na sam koniec, wściekle kopiąc podlatujące zbyt blisko wróżki. Ale po chwili było już ich tyle, że kiedy wypluły lśniące sieci, Agata straciła równowagę i wpadła do wody. Gdy otwarła oczy, była całkiem sucha. Staw musiał być portalem, ponieważ Agata znalazła się na zewnątrz, pod kolumnadą z błękitnego kryształu. Podniosła głowę i zamarła. Przed nią rozciągał się wąski kamienny most prowadzący przez gęstą mgłę do ponurego zamku po drugiej stronie jeziora. Ten most łączył obie szkoły. Łzy zapiekły ją w oczy. Sofia! Mogła uratować Sofię! - Agata! Zmrużyła oczy i zobaczyła Sofię wybiegającą z mgły. - Sofia! Biegły mostem, wyciągając ręce i wołając swoje imiona. I nagle wpadły na niewidzialną barierę i odbiły się od niej, przewracając. Zamroczona bólem Agata patrzyła ze zgrozą, jak wilki ciągną Sofię za włosy z powrotem do Akademii Zła. - Nie rozumiecie! - wrzeszczała Sofia, patrząc, jak wróżki łapią w swoje sidła Agatę. - To wszystko pomyłka! - Nie ma żadnych pomyłek - zawarczał wilk. A jednak potrafiły mówić.
Najlepsze przyjaciółki, Sofia i Agata powracają do niesamowitego świata, ale okazuje się, że życie nie jest taką baśnią, jak sobie wyobrażały. Szykuje się wojna między dwiema szkołami. Czy bohaterkom uda się przywrócić pokój? Bez względu na wynik, nie mają wyjścia - muszą przeżyć tę baśń do końca...
528
Szczegóły | |
Dział: | Książki |
Wydawnictwo: | Ranok-Creative |
Oprawa: | miękka |
ISBN: | 9786170932914 |
Wprowadzono: | 29.11.2022 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.