"Ucieczka z Alcatraz" to pierwsza gra typu escape room, z którą miałem do czynienia. Do stołu zaprosiłem żonę i córkę, no wiecie, w myśl zasady, że co dwie (trzy!) głowy, to nie jedna. W pudełku znaleźliśmy 63 karty, z czego zdecydowana większość to zagadki do rozwiązania; reszta kart to fabularne otoczki, karta wyników, karta podpowiedzi, karta ostatecznej punktacji oraz niezbędne do rozwiązania niektórych zagadek przedmioty.
O co tu w ogóle chodzi? Z lektury pierwszych kart wynika, że budzimy się w celi słynnego więzienia Alcatraz. Boli nas głowa, chce nam się pić, chce się jeść, no i mamy spory problem z pamięcią. Jak się tu znaleźliśmy? Co tu robimy? Kto i po co nas zamknął? Jak stąd uciec? Właśnie tego będziemy próbowali się dowiedzieć odkrywając kolejne karty, rozwiązując zawarte na nich zagadki i zagłębiając się w fabularny wątek. Sama fabuła nie jest zbyt rozwinięta i na pewno nie stanowi opowieści na długie wieczory, ale najważniejsze, że jest idealnym tłem do zagadek, będąc z nimi ściśle powiązana. Nie ma tu czystej abstrakcji typu: "Aby otworzyć kolejne drzwi, podaj liczbę kaczuszek ukrytych na karcie nr 5". O nie, nic z tych rzeczy. Wszystkie zagadki są logicznie powiązane z tym, co akurat robimy; takie powiązanie buduje wyraźny klimat nad stołem i na pewno wpłynęło na nasz bardzo pozytywny odbiór całości gry.
Jakie zagadki możemy tu spotkać? Przeróżne - zarówno pod względem trudności, jak i rodzaju. Są to przede wszystkim zagadki, które przetestują logikę naszego myślenia, spostrzegawczość i umiejętność odnajdywania związków przyczynowo-skutkowych; znajdzie się tu coś zarówno dla humanistów, jak i umysłów ścisłych. Najważniejsze to uważnie czytać wszystko, co nam wpadnie w ręce, bacznie śledzić fabułę, szukać wszelakich powiązań pomiędzy kartami i w ogóle wszystkie zwoje w mózgu podkręcić do maksimum. Fajne jest to, że czasem ścieżka fabularna się rozwidla, a my możemy wybrać tylko jedną z jej odnóg; ale jeśli pójdziemy nie tam, gdzie trzeba, tylko stracimy czas, co oczywiście wpłynie na końcowy wynik. Niektóre zagadki były banalnie proste, ale kilka trafiło się takich, nad którymi zdecydowanie zbyt długo staliśmy jak głupie osły (nawet podpowiedź nie pomogła!), i dopiero po podejrzeniu rozwiązania klepaliśmy się ze śmiechem po głowach: "ano tak! jasne! no pewnie! faktycznie! przecież to logiczne! ale prościzna!". A czas mijał nieubłaganie... Ogólny poziom trudności zagadek oceniam na średni, idealny dla początkujących escape room-owców, takich jak my, bez żadnego wcześniejszego doświadczenia w tego typu grach. (Następnym razem będziemy mądrzejsi...).
Summa summarum w końcu udało nam się dojść do ostatniej karty, wiemy już, co i po co robiliśmy w Alcatraz, i wiemy, jak zakończyła się ta historia. Łączny czas, w którym dokonaliśmy ucieczki z najsłynniejszego więzienia świata, na pewno nie jest czymś, czym mógłbym się tu Wam pochwalić..., ale najważniejsze, że mieliśmy przy tym kupę dobrej zabawy. Dziewiczą podróż w świat minipudełkowych escape roomów uważamy więc z żoną zgodnie za w pełni udaną, fajną, zabawną i ekscytującą. Nie polecam grać w to samemu; optymalny skład to 2-3 osoby. Bo po pierwsze, jak wspomniałem na wstępie, co dwie głowy, to nie jedna, wspólna burza mózgów na pewno zaowocuje większym prawdopodobieństwem odgadnięcia wszystkich zagadek, a po drugie - fajniej i przyjemniej jest nad taką zagwozdką usiąść z kimś, niż samemu szarpać się z myślami.
Pamiętajcie, że gry tego typu są jednorazowe; zagrać w to drugi raz, to tak, jakby drugi raz rozwiązywać tą samą krzyżówkę. Szkoda. Plusem jest to, że w "Ucieczce z Alcatraz" nic nie trzeba niszczyć. Jeśli skserujecie kartę wyników i dołączoną do gry więzienną gazetkę, gra pozostanie jak nowa i będziecie mogli ją albo komuś pożyczyć, albo ewentualnie odsprzedać.
Opinia bierze udział w konkursie