- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.jące płatki śniegu. Nie wydawało mi się to dziwne. Nie wydawały mi się dziwne chmurki koloru fioletu i różowe pasemka mgły. Dziewczęta, śmiały się wesoło. Widziałem mego bracha, Włodka, widać wcale żeśmy się nie pokłócili. Płynął pod wodą jak czarny piżmowiec, a woda czyniła jego postać, jakby dłuższą. Płynąc falował jak płaszczka, czasem ginął w złotych bąbelkowatych odmętach. Dziewczyny zoczyły go i piszcząc, pokazywały sobie palcami. Ukazywały mi się wysoko na niebie wieże kościelne. Czyściłem, stojące w szeregu kielichy i monstrancje, a wśród nich, również moje błyszczące panczeny. Pod świętą figurą stała naga organiścicha, uśmiechała się do mnie, a mnie przez brzuch przeleciał znajomy dreszcz. Wypatrywałem jej potężnych piersi, ale ich nie miała. Wyciągnęła rękę i spostrzegłem, że i ja jestem nagusieńki. Ktoś mnie szarpał za rękę i krzyczał mocnym głosem. ,,Ja ci karzę, na pana naszego, Chrystusa, Zbawiciela." Tak mogła się drzeć tylko Jewdokia, znachorka. Uwolniłem rękę z jej uchwytu i usłyszałem: ,,Wrócił do nas biedaczek." Niestety, wróciłem. Wróciłem i moim marzeniem na jawie, była śmierć. Znachorka wyrwała mnie ze snu, w którym pachniało konwaliami i maciejką. Drzewa, łąki i lasy miały różne kolory, a latanie dostarczało nieznanych wzruszeń. Wpędziła mnie znowu w ten mój czarny sen na jawie. Powieki miałem, jakby z ołowiu. Odczułem jakiś ogromny niepokój, a potem pragnienie samounicestwienia. Zrodziła się we mnie ogromna żądza śmierci. Po chwili mruczałem do miodookiego detki, który dowiódł boleśnie, że potrafi najwięcej. Poprosiłem go o pomoc w znalezieniu śmierci. - Detko, ja chcę umrzeć... Czasem mi się jawił. Miał wtedy twarz organiścichy, jej męża, mego ojca lub konia. Pomykał, jak cień wilka. Rozpacz zżerała moje serce. W życiu najważniejsza jest przyszłość, a moja wydawała mi się równie czarna, jak czarno miałem przed oczyma. Bezradność wobec życia doprowadzała mnie do szaleństwa, któremu z wolna ulegałem. Żebra się zrosły, szczęki też. Z wyciągniętymi rękami odnajdywałem nieliczne domowe meble i sprzęty. Pięć kroków na wprost, cztery w prawo, dalej drzwi do sieni, próg, sień, wyciągnięte ręce, drabina na strych. Osiem szczebli, właz. Stąpałem na strychu, po ułożonych na obce pióro deskach. Podniesienie rąk. Udana próba odnalezienia trzeciej, poprzecznej krokwi. Dalej, aż do przecięcia się z inną pionową belką. To właśnie tu, hak, na którym matka wiesza zimowe piernaty latem. Wolny, bo to dopiero wczesna wiosna. Ale go nie ma. Pewno o krokiew dalej. Jednak coś mi się poprzestawiało w głowie. Przeraczkowałem poddasze. Była stara wysłużona maślenica przysypana w kącie kawałami ostrej blachy. Będzie zamiast stołka. Odgrzebałem ją. Ręce lepiły się od krwi. Zawlokłem beczułkę na miejsca kaźni. Wdrapałem się na nią, noga mi się usunęła i runąłem na strop strychu. Przez moment odechciało mi się umierać. Wyobraziłem sobie ze zbrunatniałą twarzą, sinym językiem wywieszonym w kierunku tego, co mnie znajdzie, zapewne matki, wisielca, spoglądającego zbielałymi, jak cebule oczyma. Ale znowu stanąłem na chybotliwym szafocie, wyciągnąłem rękę i sięgnąłem dłonią do haka. Teraz tylko sznur. Szorstki, nie gruby sznur. Tego i wódki, w naszym domu nigdy nie brakowało. Więc jestem panem swego losu. To przekonanie mnie uspokoiło. Szło na Wielkanoc. Pomyślałem z nagła o matce i zamiar odłożyłem na po świętach. W święta matka otworzyła okno, żebym łyknął świeżego powietrza. Słońce lizało mi twarz. Wytrzeszczałem oczy. Jaśniej od tego nie było. Siedząc w krześle, usnąłem. W miękkim, jak owcza wełna śnie, unosiłem się ponad wszystkim. Tak wyobraziłem sobie swoją śmierć. Lot trwałby bez końca i wciąż oglądałbym coś niezwykłego. Szybowałem wyżej, i gdy miałem pewność, że zaczyna się mój lot w nieznane, usłyszałem głos: ,,Nie martw się Adaś. Bierz ptaka. To szczygieł. Śpiewa. Lecę." Dzieciak wsadził mi w ręce małą drewnianą klatkę i już go nie było. Centymetr po centymetrze, jak drogocenną szkatułkę, obmacywałem palcami darowiznę. Drzwiczki, zawleczkę z drutu, kawałeczek marchewki między drewnianymi szczebelkami. We wnętrzu miotał się przestraszony ptak. Widziałem go oczyma wyobraźni, był kasztanowy. Objąłem i przycisnąłem klatkę do piersi. Odmierzyłem kroki. Sięgnąłem na półeczkę po wypukłą okładkę książki, nagrodę szkolną, ,,Bajki Braci Grimm", resztę wywaliłem na podłogę, zrywając z przeszłością. Na półce postawiłem klatkę. Czekałem na dzieciaka, dam mu w nagrodę bajki. Ze dworu powiało chłodem, chłopca nie było. Za mną brzęknęła, jakby gitara. Zaszeleścił trzepot maleńkich skrzydełek i rozległo się nieśmiałe kwilenie
Szczegóły | |
Dział: | Ebooki pdf, epub, mobi, mp3 |
Kategoria: | biografie, wspomnienia, pamiętniki, wspomnienia |
Wydawnictwo: | E-bookowo |
Język: | polski |
Zabezpieczenia i kompatybilność produktu (szczegóły w dziale POMOC): | *Produkt jest zabezpieczony przed nielegalnym kopiowaniem (Znak wodny) |
Wprowadzono: | 12.01.2011 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.