Twórczość Stephena Baxtera miałem już okazję wcześniej poznać za sprawą cyklu Długa Ziemia współtworzonego z Terrym Pratchettem. Była to ciekawa i dobra seria science-fiction, którą miło wspominam, mimo że nie czytałem wszystkich części. Dlatego z dużym entuzjazmem usiadłem do lektury Proximy.
Akcja książki rozgrywa się w XXII wieku. Z powodu przeludnienia Ziemi, jak i kolonii na Marsie i Merkurym, zostaje opracowany plan wysłania załogowej misji na odległą planetę Proxima Centauri, celem jej kolonizacji. Jednak brakuje chętnych do tego - na kolonistów czeka bowiem surowa planeta, samotność i misja zbudowania cywilizacji praktycznie od zera, co skutecznie wszystkich odstrasza... Jednak ONZ chce za wszelką cenę skolonizować tę planetę, zanim zrobią to Chiny, więc urządzają łapankę. Yuri jest jednym z takich kolonistów i wraz z tysiącem innych osób niedługo dowie się jak to jest żyć na obcej planecie, z obcą biosferą i dość niecodziennymi warunkami. Sama zaś planeta skrywa tajemnice, które rzucą nowe światło na pochodzenia człowieka we wszechświecie...
Baxter w swojej książce wykorzystał motyw znany, który był eksploatowany przez dziesiątki autorów, czyli kolonizację obcych planet. Jednak odniosłem wrażenie, że autor był tego jak najbardziej świadomy. Nie silił się, żeby całą swoją historię udziwnić, nadać jej egzotycznego i nieprawdopodobnego charakteru. Napisał po prostu książkę, którą dobrze się czyta i z pewnością zaciekawi niejednego fana science-fiction. Mamy tutaj ciekawy język, dużo wstawek naukowych, a do tego wiele nieoczywistych problemów i zagadnień, dzięki czemu książka potrafi zainteresować do samego końca, pomimo że akcja nie jest w niej jakoś bardzo dynamiczna.
Bardzo ciekawą kwestią w książce jest dość nietypowa kolonizacja, bo przez osoby dość często z marginesu społecznego, które w grupach kilkunastoosobowych muszą stworzyć zalążki cywilizacji. Nie dość, że samo zadanie uprawy roli na planecie, gdzie gleba nie istnieje i trzeba ją niejako stworzyć, jest wyzwaniem, to pojawiają się dość szybko kłótnie, bójki, podziały społeczne i rasowe. Poszczególne grupy zostały dobrane na podstawie ich genów, a nie tego jak się będą dogadywać i czy będą w stanie stworzyć społeczeństwo, które przetrwa setki lat. Co więcej, nikt nie chce skazywać swoich przyszłych dzieci na podobny los, jaki ich spotkał. Koloniści czują się oszukani, zrozpaczeni sytuacją, ale nie mają wyjścia - muszą ze sobą współpracować, uprawiać rolę, albo zginąć w bezsensownych potyczkach między sobą... Choć poznajemy głównie Yuriego, to Baxter bardzo dobrze oddał to, co czują wszyscy koloniści i problemy z jakimi przyszło im się mierzyć. Jest to zdecydowanie inny obraz kolonizacji, bardziej pesymistyczny, który nie ma nic w sobie za grosz heroizmu, ani podniosłości, że jest się wybranym, aby stworzyć podwaliny cywilizacji na nowej planecie. Przypomina to bardziej zesłanie, bądź więzienie, ale bez krat, gdzie jedynym ratunkiem jest robienie tego, co musimy. Był to dla mnie jeden z najciekawszych elementów w książce.
Oprócz tego mamy jeszcze drugi główny wątek, choć przedstawiony w mniejszym stopniu, czyli dotyczący Stephane, badającej tzw. ziarna. To właśnie one pozwoliły dotrzeć ludzkości na Proximę w krótkim czasie - zaledwie kilku lat, a nie kilkudziesięciu, czy nawet kilkuset. Autor skupia się tutaj bardziej na kwestiach naukowych, choć i tych nie brakuje w losach Yuriego, kiedy poznajemy niezwykłą przyrodę Proximy. Z początku rozdziały z udziałem Stephane mogą wydawać się tylko ozdobnikiem, bądź elementem wypełniającym fabułę, ale z czasem okazuje się, że mają one bardzo duże znaczenie. Pod koniec książki można zauważyć jak Baxter umiejętnie przedstawia wszystkie fakty, które stopniowo nabierają znaczenia.
Proxima to przyjemna i interesująca książka opowiadająca o kolonizacji odległej planety przez grupę skazańców - bez splendoru, ani bez chwały, ale w trudach i kłotniach. Pomimo że nie ma tutaj dynamicznej akcji, to powieść Baxtera czyta się bardzo dobrze i trudno się od niej oderwać. Z niecierpliwością wyczekuję drugiego tomu. Polecam!