Ta książka nie przestawała mnie zadziwiać. I to bynajmniej nie ze względu na odjazdowe przygody jakie miał autor lub na zdjęcia, które zamieścił. Wręcz przeciwnie, zdjęcia raczej skłaniają do tego, aby ten dziennik podróży odłożyć na półkę ? po prostu nie są najlepszej jakości. A ludzie, których autor spotkał, są zwyczajni, normalni i do bólu przeciętni. Spytacie, co zatem jest takiego zadziwiającego w tej książce? Przede wszystkim dorosłość poglądów i spostrzeżeń, zachęcanie, aby wędrować z głową, z pomysłem, a nie po prostu iść przed siebie szukając rozrywki i ucieczki od problemów. Gdy autor podróżował po Ameryce Południowej ukończył dwadzieścia pięć lat. Ta data stała się okazją do przemyśleń i refleksji: ?Zobaczyłem świat, przeżyłem zwariowane przygody i nauczyłem się języków obcych. Kończąc uniwersytet, swoje już przepracowałem, żeby zarobić na podróże. Co mi dały doświadczenia ostatnich pięciu lat autostopowania? Zweryfikowałem przeświadczenie, że już sama podróż to największe szczęście, jakie może mi się zdarzyć. To iluzja szczęścia wynikająca z chwilowego braku obowiązku przejmowania się czymkolwiek, planowania dalej niż kilka dni naprzód. Jesteś tylko TY i to, czego TY chcesz. To samolubstwo, nie szczęście. Ale mam też pewność, że świat nie jest olbrzymi, tylko wbrew pozorom mały i dostępny dla każdego. Wystarczy chcieć. Wszystkim życzę, aby pojechali w jedno- lub dwumiesięczną podróż w dowolne miejsce na ziemi. Żeby zobaczyć jak to jest, i stawić czoła wszystkim pytaniom, które będą wymagały odpowiedzi. Wiem również, że ucieczka od zmartwień, planowania dalej niż tydzień do przodu, odpowiedzialności czy też życia w ogóle, jest bardzo atrakcyjna. Tylko czy to naprawdę podróż? Raczej włóczęga bez większego celu?. Dlatego jego podróż miała cel charytatywny ? zebranie pieniędzy dla Funduszu Dzieci Osieroconych oraz Hospicjum. Dlatego prowadził bloga. Chociaż moim zdaniem, to dzięki temu swoistemu pamiętnikowi, doszedł do tak ciekawych wniosków. Autor otwarcie przyznaje się do bycia katolikiem, a to budzi mój szacunek. Dlatego zadziwiło mnie zdanie, że śmierć modlącego się człowieka byłaby tragedią. Przecież chrześcijanin nie mógłby sobie wymarzyć lepszego sposobu na odejście. Jedynym mankamentem książki są błędy stylistyczne. Nie jest ich wiele, a jednak uwierają niczym kamień w bucie.
Opinia bierze udział w konkursie