Ewa Lipska to przedstawicielka „Nowej fali”, pokolenia poetyckiego, debiutującego w latach 60. XX wieku. Owo pokolenie jest przez niektórych określane także mianem „pokolenia ’68”, gdyż debiuty młodych twórców pośrednio związane były z wystąpieniami studentów w roku 1968. Obok Lipskiej do poetów „Nowej fali” zaliczamy Barańczaka, Zagajewskiego, Krynickiego.
Wiersze jej traktują o języku w państwie totalitarnym i o „awariach” owego języka. Rok 1985, w którym powstał wiersz, był czasem stanu wojennego w Polsce. Funkcjonowała wówczas tak zwana nowomowa, dążąca do redukcji niepotrzebnych, według komunistów, wyrazów. Poetka, za pomocą haseł i symboli, opowiada o degradacji polszczyzny, zubożeniu słownika, o świadomej eliminacji przez komunistyczne władze „niewygodnych” wyrazów. Wszechobecnej cenzurze i „żonglerom słów” udał się zagłuszyć ludzką mowę, pozbawić społeczeństwo wolności słowa i wypowiedzi. Poprzez eliminację niepotrzebnych słów komuniści chcieli wyeliminować ludzi, jednak zamiary ich nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Wiersze jej nie jest optymistyczne, poetka zauważa, ze nawet gdy Polacy odzyskają mowę, zostanie im mało czasu, by się nią posługiwać.
Wspaniałe utwory, które można by czytać wielokrotnie. I choć język słabnie i opada z sił, choć w polskim społeczeństwie „szerzy się epidemia afazji”, choć rzeczywistość w totalitarnym państwie jest pozbawiona sensu, błaha, niepotrzebna, stale narażona na podejrzenia – poezja istnieje. Istnieje i ma się najwyraźniej dobrze, mimo iż wyrazy straciły swój kształt, zanikły szepty i wyznania, a próby udzielenia odpowiedzi kończą się niepowodzeniem – mowę zagłuszają „jaskrawe iluminacje” komunistów…
Polecam wszystkim owe szepty pisane najpiękniejszych językiem poetów – szepty, które dziś można recytować na głos, zachwycając audytorium straszliwą prawdą, jaką to ze sobą niosą.