Żółte oczy prowadzą do domu Markéty Pilátovej to rodzaj zjawiska o smukłej i skromnej formie stylistycznej, kończącego się wraz z końcem samej lektury. Może na jakimś etapie rozbudziła nasze nadzieje, może zapowiadała się ciekawie, ale tego stanu nigdy nie osiągnęła. To też rodzaj pisanej po babsku literackiej atrapy świata bez czasu w jej iberoamerykańskiej części, gdy nachodzi nas, jeśli ktoś nie mógłby tego zekranizować. Paleta kolorów brazylijskiej anarchii czasu i przestrzeni, bez cienia szans nadania logicznie zamkniętych życiowych konturów. W tle jeszcze czeska przeciętność bez miejsca na uśmiech, czyjaś młodość, korzenie tam, tu albo gdzieś pomiędzy.
Żółte oczy prowadzą do domu to emigracyjna hiperbola wyprowadzona z życia czterech kobiet w potrzebie rozstrzygnięcia swojego życia na nowo. Dwie stare historie, kontekst powojennej Czechosłowacji i życie wydzielone na innym kontynencie, a w poincie człowiek-tajemnica, jeden z tych pragmatycznych i emocjonalnych siłaczy, którym do decyzji się nie wchodzi, a których życie wchodzi z buciorami w życie innych. Subtelnie, instrumentalnie, demolując wewnętrzny spokój. Historie łączą dwie kolejne, młodsze wiekiem, rozmydlone w niezrozumiałych poszukiwaniach, na pewno też bezradne.