Na co dzień jako studentka filologii polskiej zmagam się z setkami stron lektur; z niecierpliwością czekam zawsze na wakacje, kiedy to w ramach relaksu będę mogła sięgnąć po dowolną książkę.
Pierwszy w tym roku wybór padł na "Ukojenie" - piękna okładka przyciąga wzrok, nazwisko autora świetnej "Pokuty" budzi zaufanie i nadzieję, że nie będzie to zmarnowany czas. Niestety - nadzieję jakże płonną. Książka objętością przypomina raczej opowiadanie niż powieść - 200 stron drukiem odpowiednim dla sześciolatka zgłębiającego tajemniczy świat liter. Z pewnością nie dłużą się opisy przyrody, których praktycznie nie ma - bo opisów nie ma prawie w ogóle: miejscami relacja z dnia głównych bohaterów przechodzi po prostu w wyliczenie kolejnych czynności. Za to uwagę czytelnika autor zatrzymuje na jakimś przypadkowym dziecku, któremu - mimo że w całej historii nie odgrywa żadnej roli - razem z autorem poświęcamy cenne dwie strony. Wydarzenia pozbawione są logiki, podobnie jak bohaterowie są zwyczajnie irytujące - Colin i Mary chcą wrócić do domu, ale idą za obcym mężczyzną spotkanym w jakimś zaułku; próbują się "wyrwać", ale jednak dają się prowadzić - cóż za dziecinada! Przecież każdy pięciolatek wie, że z nieznajomymi sie nie rozmawia. Cała fabuła wydaje się nieuzasadniona i wcale nie intrygująca, wydarzenia można łatwo przewidzieć. Druga bohaterka, Caroline, niczym nastolatka wierzy w jakieś chore zakochanie, niemające nic wspólnego z miłością. Dialogi sztuczne. A na deser perełki w stylu "głębokiego zagłębienia".
Nie polecam, ja się bardzo rozczarowałam.