Fanatyzm, homofobia, wyśmiewanie otyłych i chorych oraz katolicka pogarda dla ?człowieka zrobionego w laboratorium? przeczącego naturalnej prokreacji, która znajduje się już w przedmowie.
Po katolicku poniża się tu zwierzęta. Fale radiowe, medycyna czy elektryczność to występki.
Dowiemy się między innymi, że zbyt dużo telewizji czy czytania beletrystyki powoduje choroby serca i niestrawność. Brak umiaru w wąchaniu (oj autor zdecydowanie wąchał) spowoduje kłopoty z poruszaniem i wysławianiem się. Nadmierne zakupy wywołują alkoholizm i narkomanię, a nowotwory oraz demencja spowodowane są przejedzeniem. Bulimia w dziale o grzechu łakomstwa i obżarstwie. Autor zestawia otyłych z niedożywionymi. Jesteś gruby? Teraz miej wyrzuty sumienia, ze przez Ciebie ktoś na świecie głoduje! Nowotwory płuc od przesiąkniętych dymem ubrań, a to dopiero 30 strona? ?Gastromania? czyli zwracanie uwagi na skład produktów to dla autora, katolickiego mnicha, nowa schizofrenia. "Nadwaga multimedialna", "info-otyłość" - duchowny ewidentnie nie lubi ludzi grubych. Twitter natomiast nas deformuje, a język staje się zaburzony i okaleczony, zabija moralność i tu już wiadomo tatuaże, gangi i graffitti. "Bulimia danych", pochwała życia w jaskiniach i niechęć do kalkulatorów. Dla teologa najbliższe bogu były wieki przed rozwojem techniki, nauki i medycyny. W mediach społecznościowych kręci nas agresja i popęd seksualny, nie żeby ktoś się na Twittera logował, żeby poczytać wiadomości ze świata... Mamy, wiadomo, po katolicku, potępienie dla orgazmu. Obcesowe i zwierzęce słowo "seks" to "fiksacja na genitaliach". Nie znajdziemy tutaj, po katolicku, miejsca na homoseksualizm rzecz jasna. TYLKO kobieta i mężczyzna, czyli poza pogardą do seksualności, zwierząt, dzieci poczętych metodą In Vitro oraz koszmarną fatfobią autor odhacza i homofobię. "Zapach nadaje woń ofiarom na ołtarzu, tak, że nawet bóg z przyjemnoscia je wdycha". Czyli krwawy ten bóg jednak, ale ofiary pewnie ze zwierząt, bo wiadomo, stworzone byśmy ich używali... Zapach, jak wyczytamy, odpędza zło i demony. Nasz uczony opowiada się też, za związkiem między węchem, a długością życia. I znowu, "bulimia konsumpcjonizmu", "anoreksja wartości". Dobrze sobie buzię wycierać cudzymi chorobami, oj dobrze... Nie znam wszystkich statystyk, ale te, które znam - tu w książce są absolutnie wyssane z palca, łącznie z podaniem ilości ludzi mieszkających na ziemi - autor myli się aż o miliard. Pod koniec książki teolog zabawia się w mikrobiologa tłumacząc nam, że butelki z wodą się rozkładają i pijemy plastik, a woda ta przelana z kranu do pojemnika PET traci składniki odżywcze. Rozrywka natomiast powoduje zaburzenia psychiczne. Więźniowie obżarstwa nie postąpią na drodze bożej, a nawet demon zaciska im pętle na OBżARTYM gardle. Nigdy nigdzie nie spotkałam się z taką pogardą dla osób z nadwagą i zaburzeniami odzywiania.
Książka jest pisana jak w narkotycznym amoku.
Z poczuciem spełnionego obowiązku wyrzucę ją dziś rano do kontenera na makulaturę, a zdobyłam tylko dlatego, że autor, po katolicku ukradł tytuł "Sztuce umiaru" Dominique Loreau wydanej ze sporym sukcesem kilka lat wcześniej.
Przykre to i przerażające, gdy teolog sądzi, że wzorem Edyty G. zna się na absolutnie wszystkich dziedzinach nauki.