Podróże nie zawsze kształcą. Przykładem turystyka typu all inclusive w Egipcie czy Tunezji, gdzie all inclusive zawiera w sobie drinki, drinki, drinki i basen. Abstrahując, dziś jak nigdy mamy szansę na dalekie, egzotyczne i pełne przygód wyprawy ? ot kolejne udogodnienie dla przedstawicieli klasy średniej. Jednak Jose Saramago zabiera czytelnika w podróż wspaniałą, bo literacką. W dodatku wysokiej próby. Podróż ta niewiarygodnie wzbogaca i wyobraźnię i język. Nie ma natomiast w sobie nic z powieści awanturniczej czy przygodowej. To dobrze, bo takich wiele, a noblista snując opowieść i trochę filozofując stwarza pretekst do przyjrzenia się niezwykłej podróży słonia i jego opiekuna z Lizbony do Wiednia. Dla słonia żyjącego w czasach dzisiejszych nie byłaby po żadna podróż, tylko niedogodność między jednym posiłkiem a drugim. Bohater powieści Saramago jest podróżnikiem czasów renesansu, dlatego jego marszruta ciągnie się tygodniami. Czy skwar, czy deszcz, czy śnieg, karawana licząca dziesiątki anonimowych postaci powoli zmierza ku upragnionemu celu. W części podróży słonia Salomona ? bo tak się zwał ów zwierz ? towarzyszy mu nowy właściciel, sam arcyksiążę Maksymilian II Habsburg, obdarowany tym nietypowym prezentem przez króla Portugalii. Noblista fabularyzuje dzieje prawdziwe, bowiem zaniedbywany w Lizbonie słoń był prezentem ślubnym dla młodego Habsburga, po którym królowa Portugalii nawet uroniła łzę. A i czytelnik może się popłakać, tyle że ze śmiechu, gdy dworzanie staną przed problemem woni ekskrementów słonia, idącego przed parą książęcą czy gdy opiekun Salomona sprzedaje jego włosy na porost włosów u ludzi. Dodam jedynie, że tak naprawdę nie za wiele tu do streszczania fabuły, rzecz się czyta dla czystej przyjemności obcowania ze stylem, pasją i wyobraźnią autora słynnego "Miasta ślepców".