O Grochowiaku usłyszałam przypadkiem. Ktoś kiedyś podsunął mi pod nos niewielką objętościowo książeczkę ze swastyką na okładce. Bez specjalnego zapału sięgnęłam po nią i… pochłonęłam niemalże! (Mowa oczywiście o „Trismusie”.) po tejże świetnej, nietuzinkowej pozycji rozpoczęłam poszukiwania dalszych – i okazało się, Grochowiak jest poetą.
Z każdym kolejnym wierszem jego byłam bliżej jakiegoś literackiego wtajemniczenia, jak gdyby każdy był kolejnym kręgiem z piekła rodem z Dantego. Oj czarował mnie on, czarował. Twórczości jego tak różnorodna, tak przejmująca, nie potrafi mnie znudzić. Jego inspiracje Salwadorem Dali i żyrafa ciągle płonąca sprawiły, ze sama ubóstwiać zaczęłam surrealizm, jego mięso poćwiartowane, manuety z odkurzaczem, śmiałe erotyki, itd., itp. budzą we mnie przyjemne dreszcze jeszcze dzisiaj.
Ów turpista wywarł na mnie tak wielkie wrażenie, że sama zaczęłam tworzyć pseudoturpistyczne wierszydła, z marnym jednakże powodzeniem.
Lekturę polecam każdemu – smacznego.