Zastanawiam się jak można tak ciekawą, świetnie napisaną treść oszpecić tak dziwacznymi, by nie powiedzieć brzydkimi ilustracjami? Może gdyby ich było kilka, jakoś bym to zniosła, przecież nie po raz pierwszy musiałabym omijać wzrokiem rysunki, ale one zajmują ponad połowę strony. Na szczęście stanowią odrębną część biografii Elżbiety Heweliuszowej, więc po obejrzeniu kilku, stwierdzeniu, że podpisy pod nimi powielają treść, po prostu z ulgą zamknęłam książkę, żeby już nie denerwować mojego mało wyrafinowanego zmysłu estetyki. Sama historia jest intrygująca. Może odrobinę feminizująca, podkreślająca, jakimi wspaniałymi i wyrozumiałymi mężczyznami byli ojciec i mąż astronomki, bo przecież pozwolili jej parać się nauką, co więcej zachęcali ją do tego i kupowali książki. A był to w tamtych czasach niebagatelny wydatek. Fakt, gdyby nie ci mężczyźni, nie byłoby astronoma w spódnicy, ale moralizatorstwo narratorki troszkę drażni. Biografia jest napisana w formie retrospekcji. Bohaterka wspomina swoje dzieciństwo, szczęśliwe lata spędzone z mężem, opowiada o dzieciach, a także wspólnej pracy. Do tych refleksji skłoniła ją śmierć Jana Heweliusza. Kobieta krąży po domu i pracowni, ogląda pamiątki, a przy okazji dzieli się z nami swoją przeszłością. Polecam zapoznać się z treścią, omijając jednocześnie ilustracje.