Koniec punku w Helsinkach(Konec punku v Helsinkách) Rudiša wyszedł w roku 2010, trzy lata po Ciszy w Pradze(Potichu). W obu czuć spore podobieństwa, stylistyczną różnobarwność, łatwość przeplatania narracyjnych planów, czy choćby budowania fabularnej wariacji z ?życiowo wytrawnym? końcem. Łączy je też niezaspokojona ciekawość autora w dostarczaniu nam świetnie przemyślanych społecznych mikrokontekstów. Rudiš umie się przyglądać, zanotować, syntetycznie wypuścić spod pióra. Wykolejenie, margines, popaprane życie, zakręcone wybory, nostalgia za niezidentyfikowanym , bunt, bunt nadszarpnięty zębem czasu, w to mu graj.
Koniec punku w Helsinkach wobec młodszej o trzy lata Ciszy w Pradze, usadowił się jednak w smutniejszym kontekście historycznym. Dwa narracyjne plany, nieco zdezelowanego Ole,wschodnio-niemieckiego punka z czterdziestką na karku, i Nancy, punkówy właśnie rozstrajającej sobie życie w komunistycznym Jeseniku, muszą przygnębiać. Cisza też zabija wielkomiejskim hałasem, ale w stawce z ?Helsinkami? przegrywa.
Ole, właściciel Helsinek, nawalił już w zasadzie we wszystkim z życiowego inwentarza, siedzi, kurzy, chleje, wspomina ekscesy, dorzuca życiowe retrospekcje, coś może kiedyś miało w jego życiu sen, ale to już minęło. Zarobi na czynsz, czasem gdzieś pożyczy, na powierzchni unosi go parę lepszych lub gorszych punkowych wspomnień. Nancy, upupiona jest jeszcze głębiej w komunistycznym szambie. Z rodziną nie wychodzi, w gardle Czarnobyl, średnia z krajowego życia wypada marnie, a licealny wiek nie sufluje dobrych rozwiązań.
Wszystko to z ironią, subtelnymi gagami ?w duchu epoki?, ale do śmiechu nam nie jest. Co chwila nowy życiowy ?wielki wybuch?, u Rudiša się tylko spada.