Amos Oz jest mi znany jako autor dwóch książek o dosyć grobowym nastroju - Poznać kobietę (Oz Amos) i Nie mów noc (Oz Amos). Na tej podstawie nazwałbym go literatem piszącym straszliwie introwertycznie. Tymczasem eseje "Jak uleczyć fanatyka" nie mają w sobie nic z tej duchoty i ciemności. Jest to o tyle dziwne, że obie powieści są po prostu obyczajowei, a w tej książce Oz pisze o fanatyzmie, wojnie i tym podobnych rzeczach. Jednak to rzeczywiście prawda - "kawałek" zaangażowany politycznie i moralnie wyszedł mu lżejszy niż gra wyobraźni o ludzkim życiu!
Książeczka jest krótka i składa się z trzech wykładów wygłoszonych w 2002 r. Pewnie nie każdy wykład nadaje się zaraz do osobnej publikacji, ale niekiedy zdarza się pisarzom, że jest to gotowy materiał literacki. Tak było na przykład z książką Interpretacja i nadinterpretacja (Eco Umberto) - aż słychać było pioruny intelektualne i emocjonalne, jakie latały między dyskutantami! Tu z kolei słychać wprawdzie tylko jeden głos, ale i tak wrażenie żywego przekazu dla publiczności jest obecne.
Oz zaskoczył mnie poczuciem humoru i jasnym wyłożeniem swoich myśli. Jego zdrowy rozsądek znajduje się równie daleko od brutalności, jak i pięknoduchostwa - od obu zdecydowanie się odżegnuje.
Im głębiej w eseje, tym lepiej widać, że zajmuje go głównie sytuacja we własnym domu, czyli konflikt palestyńsko-izraelski. Ale jak na człowieka, który sam uczestniczył w dwóch wojnach i żyje w cieniu tego problemu od dziesięcioleci, ma do niego zdumiewająco wiele dystansu. Ba, w chwili wygłaszania wykładu już niemal od 40 lat twierdził, że należy zawrzeć wielki kompromis i podzielić teren na dwa państwa. Powtarza to z niezachwianym spokojem i widać, że nie niecierpliwi go to specjalnie. Gdyby udało się tego podziału dokonać za jego życia, to ma poczucie, że to i tak porozumienie osiągnięte o wiele szybciej niż zjednoczenie Europy.
W esejach "Jak uleczyć fanatyka" jest też jednak całkiem samodzielny aspekt uniwersalny. Szczególnie podobało mi się nawiązanie do słynnego cytatu z Johna Donne'a, że żaden człowiek nie jest samotną wyspą. Oz rozwinął to w wizję półwyspów - każdy z nas ma liczne związki z innymi ludźmi, ale ma też czasem potrzebę odwrócenia się do wszystkich plecami i "popatrzenia sobie w morze", czyli wolności.
Fanatyzm to dla niego stan, w którym chce się coś wymusić, dlatego nie tęskni wcale do leczenia go "miłością" - to może być wręcz kolejny pretekst do manipulowania innymi. Raczej zaleca dystans i umiejętność wczuwania się w innych, choćby nie mieli krzty racji. Nie uznaje też idei pokoju za wszelką cenę - pokój to dla Amosa Oza coś, za co jest gotów nawet walczyć, jeśli ktoś go łamie, ale tylko w obliczu zagrożenia życia i wolności, a nie na przykład obrony świętych miejsc. Słowniczek jego pojęć zawartych w tym tomiku warto zamknąć autorską definicją kompromisu: Oz rozumie go nie jako zgniłe ustępowanie, lecz jako synonim życia, które jest po prostu ułomne, ale zdecydowanie dalekie od solidnych idei wysuwanych przez fanatyków. Po tym je właśnie poznaje.
Szybka, lekka i pogodna lektura pełna smakowitych dygresji oraz całkiem przytomnych uwag. Gdybym jeszcze tylko wiedział, że którąś ze swoich powieści Amos Oz napisał równie dobrze...