Stary K. urodził się w dobrym domu z tradycjami. Ojciec starego K. własnymi rękoma postawił dom, który miał być symbolem wyższości rodziny. Dwa piętra i "Koniecznie, koniecznie" służba. Cóż, skoro przyszła wojna i zrównała niemal wszystkich, zrujnowała rodzinę K., zmusiła do sprzedaży parteru obcym i wybicia sobie z głowy licznej służby. Fakt, że jednocześnie "oczyściła" miasto z 2,5 tysiąca Żydów jakoś umknął uwadze ojca starego K. Stary K. dorósł, ożenił się, spłodził syna. Stary K. nigdy nie poczuł na skórze ciężaru ojcowskiej ręki. Co więc zdecydowało, że sam jako "środek wychowawczy" wybrał gruby, gumowy, krępy pejcz, który już pierwszym uderzeniem zwalał z nóg i rozlewał ból na całe ciało? Co spowodowało, że za niezjedzenie obiadu, przewrócenie krzesła, rozlanie herbaty, za chorobę, bladość skóry, za dawne i przyszłe potknięcia stary K. karze tak brutalnie, tak okrutnie, tak nieludzko? Dlaczego ojcostwo stary K. rozumie jedynie jako rózgę, pejcz i rękę? "Gnój" to historia dziecięcej traumy, która nigdy nie znika. Narrator, syn starego K., opisuje koszmar, swoje uwikłanie w patologicznej rodzinie, swoje dojrzewanie i wieczną ucieczkę dorosłego: przed wspomnieniami, domem, ojcem. Kuczokowi udaje się rzecz niezwykła: potrafi użyć sarkazmu, cynizmu, ironii, gorzkiego śmiechu (brawo za niespełnione marzenie senne bohatera :-)) i jednocześnie nie trywializować opowieści i przeżyć narratora. Absolutnie nie spłyca historii, chociaż prowadzi narrację bez zbędnej "dramaturgii". Mam po prostu wrażenie, że "spokojna" narracja bohatera jest dowodem na to, że w dalszym ciągu istnieje społeczne przyzwolenie na takie "wychowywanie". Bo przecież, jeśli to rzecz normalna, niemal oczywista, to na kiego diabła bohater ma krzyczeć? W związku z tym mówi. Ot, tak. Po prostu. Dla mnie - w tym właśnie siła przekazu. Przy okazji dostajemy też obraz czarnego, ciężkiego, "trudnego" Śląska. "Gnój" Kuczoka to powieść, obok której nie można przejść obojętnie.