Gdy parę miesięcy temu w jednej z przesyłek od Gandalfa znalazłem kilka czarodziejskich gadżetów, moja sześcioletnia córka, uwielbiająca asystować mi przy rozpakowywaniu wszelkich szczelnie zamkniętych paczek, "sprawiedliwie" rozdysponowała zawartość przesyłki. "A dla ciebie, tato, będzie to" - powiedziała, wciskając mi na rękę silikonową bransoletkę z logo Księgarni Gandalf i hasłem "Czytam na okrągło". Z początku pomyślałem sobie, że chyba już wyrosłem z takich nadgarstkowych ozdóbek, ale z uśmiechem zgodziłem się ją założyć.
Nosiłem ją cały dzień, potem kolejny, i jeszcze jeden... Wreszcie któregoś dnia uświadomiłem sobie, że ja faktycznie "czytam na okrągło" - w dzień, w nocy, w domu, w pracy (nie mówcie szefowi), w pociągu, w autobusie, we wszelkich poczekalniach, oczywiście w kibelku (klasyk), a swego czasu nawet na spacerze, pchając przed sobą wózek z kilkumiesięcznym bobasem. Jedni dbają o rozwój fizyczny, dla innych (jak dla mnie na przykład) priorytet to rozwój ducha, umysłu i wyobraźni, a więc jogging zdecydowanie ustępuje tu miejsca książce. Ci pierwsi mają swoje smartwatche i smart-opaski, a w nich krokomierze, pulsometry, technologię bluetooth i porty USB. Ja mam swoją silikonową bransoletkę, będącą nie tylko reklamą księgarni internetowej, ale przede wszystkim wyznacznikiem tego, co w wolnych chwilach lubię robić najbardziej :)
Od dnia, w którym po raz pierwszy ta bransoletka znalazła się na mojej ręce, nie ściągnąłem jej ani razu. No bo po co? Nie wymaga ładowania ani zmiany baterii, nie uwiera, nie ciąży, nie przeszkadza w żadnej pracy, nie straszny jej upał, nie straszny deszcz, do wszystkiego pasuje i - daję głowę - pomyślnie przejdzie wszelkie życiowe crash-testy, na jakie w ciągu wielu kolejnych miesięcy narażę ją pędząc przez mozół swojej nielekkiej codzienności.
Moja bransoletka nie jest "smart". Jest za to trendy. I nad wyraz cool.