Emily Giffin to mistrzyni pozostawiania otwartych furtek. Po lekturze Pewnego dnia jestem niemal pewna, że powstanie druga część chociażby pod tytułem Tego dnia. Historia, jaka została zawarta w książce, z pozoru wydaje się być banalna. Jednak ma ona drugie dno, albowiem po głębszym namyśle da się dostrzec pewną życiową mądrość. Przeszłość nigdy do końca nie zniknie, nie da się jej wymazać niczym korektorem. To, co było, może w każdej chwili wrócić niczym bumerang. Tak właśnie jest w przypadku Marianne, która wiedzie z pozoru uporządkowane życie producentki seriali u boku szefa stacji Petera, z którym tworzą idealny duet. Jednak do pewnego dnia. Pamiętnego dnia, który otwiera kłótnia zakochanych, a kończy wizyta młodej dziewczyny, która niczym domek z kart burzy poukładane życie Marianne. To Kirby ? jej córka, którą oddała do adopcji, nie mówiąc o tym nikomu poza matką. Długo skrywana tajemnica powraca i trzeba stawić jej czoła. Jak się zachować, co powiedzieć? Zabrać na zakupy dziewczynę z prowincji, aby wynagrodzić jej 18 lat rozłąki? A Kirby, co spodziewa się zastać? Otwarte ramiona, podobieństwo fizyczne czy także psychologiczne? Kobiety po omacku próbują odnaleźć drogę do siebie. Wyjaśnić wszystkie tajemnice i przestać oszukiwać. Czas, aby Conrad dowiedział się, że Marianne była w ciąży i że urodziła mu córkę, którą potem oddała do adopcji. Powieści Giffin czyta się lekko i szybko. Podobnie jest w przypadku pewnego dnia. Ci, którzy znają twórczość tej powieściopisarki nie będą rozczarowani. Dostaną to, czego mogą się spodziewać. Jednak nie jest to skomplikowana i wielowątkowa story, a raczej historia rodziny, która choć nietypowa i nasiąknięta optymizmem zmusza do zastanowienia się, czy warto? Czy więzy krwi są ważniejsze od więzów przynależności i miłości? Kto jest matką dla Kirby? Kobieta, która ją wychowała czy ta, która dała jej życie? Te i wiele pytań stawia w powieści Giffin, która jednocześnie nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Ja trzeba znaleźć między rozdziałami.