„Inny świat” jest światem tak diametralnie innym, tak niespotykanie okrutnym, jaki tylko może być świat wojny. W tych prostych słowach Herling-Grudziński zamyka łagrową rzeczywistość, syberyjskie zimy, puste miski oraz tajemniczą i jednocześnie straszliwą przemianę człowieka w zwierzę.
Jakże straszliwy jest świat widziany oczyma autora. Nieludzki i brudny, jednocześnie smutny, smutniejszy tym bardziej, że prawdziwy.
Dużo czytałam o faszystowskich obozach zagłady, o strachu, bólu nieopisanych cierpieniu. Niemcy są ludźmi skrupulatnymi – Ordnung must sein, każdy mord, każda zbrodnię, każdą, nawet najmniejszą ukradziona rzeczy odnotowywali. Dzięki ich „porządności” dzisiaj możemy podliczyć ilość zbrodni, operować przybliżonymi, ale w dość dokładnym przybliżeniu, danymi.
Natomiast obozy sowieckie… Rosjanom do niemieckiej skrupulatności brakowało sporo. Swoich bestialskich czynów nie notowali, zbrodnie rozpływały się w mroźnym syberyjskim powietrzu. Stąd nie wiemy tak naprawdę ile ludzi zginęło z ich czerwonych od zimna rąk, ilu przepadło bez wieści… Czy dziś jadąc koleją transsyberyjską mamy tę świadomość, że obok, głęboko w ziemi spoczywają ciała ludzkie, wszak „ludzie padali jak muchy” przy budowie owej kolei.
W swojej opowieści pan Gustaw zaczerpnął nieco od kolegi po piórze i po obozie, Borowskiego. W „Innym świecie” też nie ma podziału do dobrych więźniów i złych oprawców. Kolory dominują szare, a nie czarno-białe. Autor uważał jednak, że człowieka można osądzać w ludzkich warunkach, a nie obozowych. Tłumaczył swoich kolegów? Czy miał rację?
Herling-Grudziński tak skonstruował swoją powieść, historyczne fakty ubrał w literacki przyodziewek, że „Inny świat” jest nie tylko smutnym świadectwem łagrowej rzeczywistości ale i kawałem dobrej literatury. Podchodzić do niego należy niespiesznie, oddając hołd zamordowanym i tym, który przeżyli.