Przyznam szczerze, że zaskoczyła mnie ta książka. Po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów sądziłam, że będzie to kolejna opowieść o nawiedzonej, trzpiotowatej nastolatce, która pod wpływem impulsu wyszła za mąż za Beduina. Bo to takie romantyczne. Sądziłam, że gdy już trochę pomieszka w jaskini, to przejrzy na oczy i czym prędzej zwieje, gdzie pieprz rośnie. Jakież było moje zaskoczenie, gdy dowiedziałam się, że autorka zaakceptowała proste warunki bytowe, zaczęła je nawet doceniać. Wtopiła się w społeczność, nauczyła się języka i spędziła całe życie u boku swojego męża. Nawet udało jej się pracować w zawodzie, na prośbę okolicznej ludności prowadziła ambulatorium. Naprawdę ciekawa książka. Dla tych, którzy mają w sobie żyłkę etnologa, to możliwość zajrzenia w nieistniejącą już (musieli porzucić życie koczownicze i przeprowadzić się do bloków) kulturę Beduinów z Petry. Opowieść pełna wesołych momentów, lecz również refleksji, a czasami smutku, tak jak życie każdego z nas. Chylę czoła zwłaszcza przed pięknym, niezmiennym uczuciem, jakim ta pełna optymizmu kobieta darzyła swojego przystojnego męża. Jedynym mankamentem był dla mnie głos lektorki, do którego musiałam się chwilę przyzwyczajać.