Opowieść, tak jak sugeruje tytuł skupiona jest na fekaliach. I jest to zarówno psie guano, w które notorycznie wdeptuje narrator, jak również nieciekawe sytuacje w jakie się wplątuje. O psich odchodach pisze długo, z pasją, lecz w końcu staje się to nużące, bo ileż można się podniecać tym, że jedni mieszkańcy Paryża nie sprzątają po swoich czworonogach, a inni trafiają do szpitala, ponieważ się na takich "pamiątkach" pośliznęli. Książka bardzo nierówna. Są momenty, gdy zaśmiewałam się do utraty tchu, na przykład gdy nasz uroczy Anglik usiłował załatwić coś we francuskich urzędach ("zaświadczenie o ślubie cywilnym wszystkich chomików, które hodowałem od 1985 roku" ubawiło mnie setnie). Takie właśnie opisy sprawiały, że Francja wydała mi się bardzo podobna do Polski, w swojej uciążliwości załatwiania spraw, nieustannych strajkach związków zawodowych, kumoterstwie i wszechwładzy znajomości. Niektóre ze spostrzeżeń autora są celne, lecz, niestety, więcej jest infantylnych. Jego brak zrozumienia, że Francuzów może bawić co innego niż Anglików, czy też dziwaczny sposób wybierania sobie partnerki życiowej sprawiają, że czytelnik nabiera do przedstawionych sytuacji dystansu. Intryga opisana w powieści nie zawsze spełnia wymogi prawdopodobieństwa, cudowne zbiegi okoliczności i właściwe kobiety, które wszysko głównemu bohaterowi załatwią, to zbyt wiele szczęścia na raz. Najdziwniejsze jest jednak to, że pomimo wyśmiewania wad Francuzów, autor nie wyobraża sobie powrotu do rodzinnego kraju i życia wśród nudnych Anglików. Życzmy mu więc "merde" czyli sukcesu po francusku.