- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.ynuacji dokonań twoich dziadów, których życiorysy, mimo zmiany lajfstajlu, wciąż imponują tobie i rówieśnikom. Więc czy to aby na pewno jest szczęście? Moim zdaniem nie, szczęście w jednym to rezygnacja ze spełnienia w drugim, ale ile można to tłumaczyć, choćby najbliższym? Ja już nie mam siły. Przyznam się do nadużycia - nadużyłem fantazji dotyczącej sposobu samouśmiercenia. Zrobiłem to, by wydać się fajniejszym gawędziarzem, bardziej kozackim autorem listu samobójcy czy jakkolwiek nazwiemy te bajania. Chciałem, żebyście wyobrażali sobie, jak frunę z okna bloku w czarnym płaszczu, co przez pierwsze dwie, trzy sekundy byłoby interesującą drwiną z Batmana, lub jak rozbijam się starym czerwonym seatem na mazurskim dębie, a przecież od zawsze wiem, że podnieca mnie broń palna i jak się wymiksować z tego świata, to tylko palnięciem sobie w łeb właśnie - i po co mataczyć? ,,Mataczyć" to supersłowo, ale czy warto żyć w imię jednego słowa? Nie. Wracając do broni, to też nic oryginalnego. Moje pokolenie kreskówki miało w poważaniu. W dzieciństwie liczyły się seriale kryminalne i wojenne, a te wszystkie bąbelkowe rysunki spedofilonych Belgów czy Japończyków, autorów Smerfów czy Czarodziejki z Księżyca, były nam potrzebne tylko po to, by mieć o czym pogadać z dziewczynami. Giwera dawała przewagę, była gadżetem zwycięzców. Nieważne, czy trzymał ją Kojak w Ameryce lat siedemdziesiątych, czy Hans Kloss w okupowanej Warszawie - to mi się wdrukowało w banię na jakimś mocno pierwotnym poziomie. To takie ,,Ha!" w momencie prezentacji pistoletu. Nie widziałem, by ktoś w realnej sytuacji wyciągał coś z kieszeni i miał od razu taki triumfalny wyraz twarzy. Czy ktoś teraz wykłada cokolwiek na stół w tym stylu? Może nowiutkiego ajfona? Nie. Może jeszcze torba z koksem jest w stanie komuś tak spiąć mięśnie mimiczne, ale to chyba raczej maks do dwudziestego siódmego roku życia. Na mnie takie wrażenie cały czas robi broń. Może nie, że mi staje, ale blisko. ,,Ha!". Tylko skąd ją wziąć? Od razu wykluczyłem tak zwane osoby trzecie. Po co komplikować życie bezstronnym podmiotom? Narażać się na domysły? Choć niby można by do Marcina coś zagadać... - Wiem, że tam sobie strzelasz czasem w lesie, Marcinie, bo niby udajemy, że jesteś tylko skromnym dilerem, ale ty wiesz, że ja wiem, że to musi być grubsze niż dilerka, więc może skoro już zostawiliśmy telefony w samochodach i spacerujemy sobie tutaj gwarnym deptakiem poza zasięgiem mikrofonów, to powiem ci szczerze, że ja absolutnie nie chcę się w to mieszać, tylko jakbyś mógł mnie zabrać na strzelanie do lasu kiedyś? Ale to by dopiero mi odparł Marcinex swoim półserio stylem: - No to, kurwa, Walterku, jak sobie chcesz postrzelać, to po co cały ten prolog, że ty nie wiesz do końca, czym ja się zajmuję? To akurat bardzo dobrze dla obu stron. Jadę w piątek za Łomianki, kopsniesz stówkę na amunicję i ponakurwiamy sobie do słoików, puszek, możesz sobie nawet wydrukować zdjęcie swojego aktualnego faworyta pośród ludzkości i przybić do drzewa, no problem! Tylko właśnie ta jego no problem mentality nie pozwoliłaby mi a) zajebać się na oczach serdecznego ziomka, b) wpakować go, jak by się kiedyś powiedziało, w solidne tarapaty. Jako osoba karana zapewne nie marzy o bujaniu się z samobójcami po lasach. Co gorsza, z zemsty mógłby jeszcze coś namącić: ,,A szlag by trafił tego Waltera, co za tchórz jebany, jak on mógł mi to zrobić? Toż ja mu, skurwielowi, teraz dupę obrobię, powiem, że miał schizofrenię, kochał dzieci i spał z matką, noż kurwa, takiego przypału mi narobić, Terry, za co?". I by pieczołowicie planowana pośmiertna reputacja, przedruki tego listu czy inne filmy dokumentalne, które pysznie teraz sobie wyobrażam, zyskały niepotrzebnie gorzki kontekst. Marcin zatem nie, nie Marcin i nie żaden inny koleżka. Dramaturgię należy utrzymać do końca, a liczbę świadków albo radykalnie zwiększyć (żeby jeden bierny uczestnik-mitoman mi całej wizji nie zakłamał), albo ograniczyć do zera, by tylko list jako nawóz dla teorii spiskowych towarzyszył odnalezionemu ciału. Poszłoby się kiedyś na Stadion Dziesięciolecia i kupiło gnata na straganie! Odwróciłbym uwagę od twarzy szalikiem, to już pół ryja schowane, na nos jakieś emeryckie oprawki, wyżej czapa wełniana - drugie pół, a zbyt ciekawskich Ormian czy może Czeczeńców kusił dolarami: ,,Nie patrz mi w oczy, tylko w dolary smatrij, mnogo dolarów mam, jaką rużę u tiebia kupię za trista dolarów? Jak nie u ciebie, to do konkurencji idę, więc jak?!". Czort ich wie, czy to wszystko nie było jakoś dogadane z psiarnią, czy by mnie kto później nie namierzył, ale przecież ruża miałaby służyć do szybkiego samobója góra dzień później, a nie starczyć na lata. Karmiono mnie za dzieciaka bajkami, że na Stadionie Dziesięciolecia to wszystko, dosłownie wszystko za dolary można było dostać. Nie dość samodzielny byłem wówczas, by się o tym przekonać, a teraz mamy w Warszawie Stadion Narodowy, nagłośniony jak kibel w podziemiach dworca. Gwiazdy grają, a trybuny się uginają pod ciężarem decyzji o szczochu w tłoku lub o następnej pianie w celofanie, cieczach w smaku zresztą podobnych, wybierz sam i szukaj wyjścia 7C w korytarzu 8D. Cóż, bazarownie znikają ze stołecznych horyzontów i to chyba dobrze, choć nie byłbym tym, kim jestem, gdyby nie one. Giełda komputerowa z niejednego chłopaczyny zrobiła informatyka, później zaś serwisanta laptopów, a z czasem i wziętego korpobogacza z Della czy innego Hewlett-Packarda. Giełda na Grzybowskiej to był lotny targ pirackiego softwareu i części do komputerów, których producenci wciąż mylili Poland z Holland. Mocno zbliżony do giełd samochodowych czy nawet walutowych, bo jeśli choć na chwilę coś udostępniono temu sprytnemu narodowi (piszę to bez cienia ironii), momentalnie uczył się on to przerabiać, podrabiać i pożytkować w wersji dalekiej od oryginału, ale korzyściom osobistym już bliskiej. Z pirackich zasobów giełdy mnie jako nastolatka skusiły programy do edycji dźwięku. Rozeszło się, że można zrobić na komputerze mniej więcej to samo, co znało się z teledysków, a nic tak nie szturmowało szczeniackich marzeń w latach dziewięćdziesiątych jak zagraniczne klipy. Takie rozwiązanie jawiło się jako cwane i modne zarazem obejście szkół muzycznych czy może prywatnych lekcji gry na gitarze. Rozwiązanie naturalnie mi pasujące, wszak już w kołysce słyszałem wokół automaty perkusyjne - wszelakie Depeche Modey czy nawet Laibachy to nie były przecież brzmienia symfoniczne, a komputerowe właśnie. Intuicja zaprowadziła mnie więc do elektroniki i rapu. I od takiego nielegalnego programiku, kilku megabajtów przyniesionych do domu na wymarzniętych dyskietkach, do pozycji ,,pana producenta", który znudzony i wymęczony planuje zamach na własny odbyt, wiedzie ślepa ulica mojego życiorysu. Zgadniecie bez pudła, że jednostka ożywiająca się w trakcie myśli samobójczych nie ma ochoty ze swadą wspominać swojej kariery, ale namówiliście mnie, trudno, zdobędę się na wysiłek. Na wypadek, gdyby ten list odczytano lata po wrzawie, jaką ma wywołać, i gdyby w dobie zalewu informacji nikt już nie pamiętał, kim byłem. Ale no, kurwa, czy muszę już teraz? I znowu o sobie? Do siebie jakichś wielkich pretensji nie mam. Osiągnąłem to i owo i - jeśli to naprawdę konieczne dla potomnych - obiecuję spruć się z tej włóczki nut i BPM-ów później. Ludzie jednak mylą sztukę ze sportem, co nie ma prawa zaskakiwać w tych czasach. Ale mylą, więc im, awruk, wyklaruję to masełko na chlebie, jak w tej durnej piosence o smarowaniu babą kromki. Sportowiec płacze i się zabija, jak ma kontuzję. ,,O boziu, już nie będę kopał piłki, a jak będę, to krzywo, no dramat!". Nie płacze zaś i się raczej nie zabija, jak zdobywa jakiś puchar czy inne złote skarby. Artysta natomiast płacze, marudzi i zabija się zawsze, na każdym etapie kariery. Nikt go nie słucha? Dół. Zdobywa pierwszy fanbase? Słabo, że taki skromny. Osiąga sukces w skali kraju? Jeden kraj - żaden haj, jego ego zawsze jest gotowe na komplementy w innych językach, a te milczą. Słucha go cały świat? Wtedy dopiero orientuje się, że jest tylko człowiekiem i na dwóch barkach nie daje rady dźwignąć narkotyków i sławy naraz i bum, samojebka, za gruby melanż, szpital psychiatryczny lub nawrócenie na Jezuska. Z oczywistych dla mnie względów Jezusek odpada, ale o wierze i niewierze jeszcze poczytacie. Jeśli więc czyta to człowiek, który liczy, że artyście kiedyś ,,ułoży się życie" - od osiągnięcia danego etapu do naturalnej śmierci - niech się walnie w splot słoneczny, nalegam, a jak już odzyska oddech, niech się zakręci za kimś w miarę poukładanym, ergo: nieartystą. Takiemu zawsze, permanentnie coś będzie nie pasować, a wspomniane na samym początku szczęście, organiczne i baśniowe, osiągać będzie w rzadkich i rwanych okresach samoakceptacji przeplatanych takimi dolinami, że zapragniesz zakopać go żywcem, by wreszcie skończył się nad sobą użalać. Wiemy zatem, że zawsze można liczyć na mój jad, jak u zbudzonej z drzemki kobry. Co zatem takiego się stało, że akurat teraz jad mi płynie po bandzie i chcę sam siebie struć jak szczura? Cóż, milusińscy, świat się spierdolił. Ja jestem całkiem spoko, co więcej, świat do niedawna też był całkiem spoko - to tylko Polska była zjebana. Ale żeby tak po całości, cały glob? Od Brazylii po Japonię, od RPA po USA? Nie będę się teraz troskał losami narodów, jak niezastąpiony Jacek Pałasiński. Będę wam co jakiś czas dawał przykład. Weźmy tych osesków, którzy nie biorą leków przeciwbólowych. - Ależ mnie głowa napierdala od rana - słyszę. - Od rana? - reaguję zwykle detektywistycznie. - Taki zapierdol, że nie masz czasu skoczyć do apteki czy Żabki po ibuprom? - Nie, Wiesz, unikam. - Czego? Dobrego samopoczucia? - Nie jem leków. No, chyba że już naprawdę jestem bardzo chory - zaznacza taki jebany amisz. Na co tak naprawdę czeka ów John Rambo? Aż mu mina w Afganistanie rozerwie stopę? Zwykły, zdawałoby się, człowiek - nie alergik czy cukrzyk - je, trawi i wydala jak pozostałe miliardy. - boli cię teraz głowa - drążę. - I może zaraz przestać! Takie pożyteczne rzeczy wynaleziono, nie sądzisz, że dobrze się stało? Przecież tyle roboty jeszcze przed tobą... - No, może jak nie przestanie zaraz, to wezmę - mówi. Ale nie bierze. Nakurwia go dyńka od świtu, ale nie i basta! Czeka na jakąś wyjątkową okazję! Bo i sam czuje się wyjątkowy. Jak każdy hipochondryk. Jak każda narcystyczna gwiazda XXI wieku. Obstawia sobie w tej spuchniętej głowie, że miliony ludzi, które pokonały ból w dwanaście minut i nic im później nie było, to jakaś podejrzana kasta, a on - specjalny egzemplarz! - on właśnie poczuje się po tym źle. Jakby z bolącą głową czuł się kapitalnie. Drugi szlak wytyczany przez tych wybitnych alchemików prowadzi do hasła ,,odporność". Że jak raz zjedzą piksę, to za drugim razem zadziałają dopiero dwie tabletki, a jak będzie ten koleżka później rodził albo stąpał boso po jeżach, redefiniując na zawsze ludzkie cierpienie, to choćby i słoik przeciwbólowców opierdolił - nie pomoże. No i wtedy pożałuje, że sobie wyrobił odporność. Jak bateria, którą za często podłączano do prądu. Jakiej walki z organizmem w swoim życiu spodziewa się reprezentant frakcji anty-anty-ała, jakich bitew, które zdolne będą wygrać jedynie zastrzyki z tramalem i zrazy z morfiną, że na wszelki wypadek pozostawia swoje receptory dziewiczymi i łazi po mieście, trując pizdę sobie i wszystkim naokoło, że go potylica ćmi od sześciu godzin? Ale sztywno apapu nie zje, nawet za mamusię i za tatusia: e-e. Tacy właśnie ludzie zajmują stanowiska i decydują o sprawach. A niech im, zakochanym w sobie po rumiane uszka słodziakom, niechże los im ześle HIV-a. I niech wtedy zaczną marudzić na współczesną, zachodnią medycynę, niech się leczą nasionami wody i kryształami z miąższu bzu, niech odmówią wielkim laboratoriom, które pokonały chirę odpowiedzialną za śmierć Frediego Mercuryego i Eazyego-E. Niech oszczędzają mózgi na inwazję rakiet z Rosji, wtedy pokażą całej reszcie, jakie cuda może zdziałać aspiryna w rękach aspirynowego dotąd prawiczka! Cóż, przynajmniej na tej ekipie mój strzał w łeb zrobi na bank ogromne wrażenie. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki Spis treści List Waltera E. Ojczym Rtęć Debiut Religia i dopalacze Dwadzieścia deko mięsa Kasia Szkurwa Co dalej? Stenogram z przesłuchania Waltera E.,część 1 Stenogram z przesłuchania Waltera E., część 2 Stenogram z przesłuchania Waltera E., część 3 Stenogram z przesłuchania Waltera E., część 4 Stenogram z przesłuchania Waltera E., część 5 Karta redakcyjna Projekt okładki Ula Pągowska Redakcja Marcin Czajkowski Korekta Teresa Zielińska Copyright (C) by Piotr Szmidt, 2020 Copyright (C) by Wielka Litera Sp. z , Warszawa 2020 ISBN 978-83-8032-468-8 Wielka Litera Sp. z ul. Kosiarzy 37/53 02-953 Warszawa POBIERZ NA TELEFON APLIKACJĘ WIELKA LITERA AR Aplikacja WielkaLitera wykorzystuje technologię rozszerzonej rzeczywistości (AR) i umożliwia odtwarzanie wideo, audio oraz e-booków, a także przekierowuje na wybrane strony www. Aplikacja WielkaLitera jest dostępna w wersjach na Android oraz iOS. Pobierz ją za darmo i zobacz więcej. Konwersja: eLitera
audiobook cd
Wydawnictwo Wielka Litera |
Oprawa pudełko |
ISBN 9788380324695 |
Szczegóły | |
Dział: | Audiobooki na CD |
Kategoria: | literatura piękna, powieść społeczno-obyczajowa |
Wydawnictwo: | Wielka Litera |
Oprawa: | pudełko |
Wymiary: | 125x140 |
ISBN: | 9788380324695 |
Wprowadzono: | 04.05.2020 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.