SPRAWDŹ STATUS ZAMÓWIENIA
POMOC I KONTAKT
Ulubione
Kategorie

St. Anger - Metallica CD

O Akcji

Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.
Dowiedz się więcej
  • Promocja
    image-promocja

muzyka

Wytwórnia Universal Music Polska
Data wydania 2008
Nośnik CD
Liczba płyt 1

Opis produktu:

St. Anger to jedenasta płyta w dorobku tego najsłynniejszego metalowego bandu świata i co więcej to pierwsza płyta nagrana po odejściu z grupy basisty Jasona Newsteda. St. Anger zawiera 75 minut prawdziwego rockowego łomotu. Wszystkie utwory są dynamiczne i agresywne z częstymi zmianami tempa i na próżno szukać tutaj ballad w stylu Unforgiven. St. Anger to prawdziwy powrót zespołu do metalowych korzeni rodem z takich wczesnych płyt jak Master of Puppets.
S
Szczegóły
Dział: Muzyka
Wytwórnia: Universal Music Polska
Rok publikacji: 2008
Nośnik: CD
Liczba płyt: 1
Utwory: 1. Frantic
2. St. Anger
3. Some Kind Of Monster
4. Dirty Window
5. Invisible Kid
6. My World
7. Shoot Me Again
8. Sweet Amber
9. Unnamed Feeling
10. Purify
11. All Within My Hand
Wprowadzono: 29.06.2012

RECENZJE - Muzyka (CD) - St. Anger

Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.

3.7/5 ( 6 ocen )
  • 5
    3
  • 4
    0
  • 3
    1
  • 2
    2
  • 1
    0

Wpisz swoje imię lub nick:
Oceń produkt:
Napisz oryginalną recenzję:

Maciej Kubacki

ilość recenzji:18

22-04-2021 19:27

Metallica "St. Anger".

Dzisiaj coś kontrowersyjnego. Może nie zapomniany, ale na pewno znienawidzony album Metalliki. Bo przez wszystkich znakomicie pamiętany, ale raczej bez entuzjazmu. Post po części podobny do serii, w której przedstawiam subiektywne opinie nt. różnych dzieł.
Do napisania opinii zabierałem się długo. Tak samo długo próbowałem słuchać. Oczywiście z koncertów, innej możliwości nie ma. Ale nadal są to te same riffy, te same denerwujące refreny ("Frantic" pozostawię bez komentarza). Niby jak Metallica, a jakoś to nie...Pominę brzmienie. Można przeżyć. Można się przyzwyczaić. Samą muzykę już nie. Dość już tytułem wstępu. Czy sama muzyka się obroniła? Czy jednak płyta ma swój unikalny klimat po 17 latach?
Krążek jest ciężki. Jest to naprawdę ciężko kawałek muzyki. Szczególnie patrząc na to, co grała Metallika od początku lat 90. A tutaj jakby powrót do korzeni. Są ciężkie riffy, ale zdecydowanie zubożałe względem tego, co oferowała nam Metallika na choćby "Master of Puppets". Zdecydowanie mniej wymagające i na pewno mniej przyjemne w odsłuchu. Tutaj można zatrzymać się na tytułowym utworze. Jest to doskonały przykład, jak nie należy tworzyć metalu. Sam wstęp choć tak krótki i tak jest nużący. Już ma się nadzieję na lepsze momenty, kiedy pojawia się werbel Larsa. Zagłusza wszystko inne, brzmi strasznie i sprawia, że chce się wyłączyć i nigdy więcej nie włączać.
Nie tylko werbel. Talerze też nie są...no właśnie. Ciekawe to delikatne słowo.
Dalej też gorzej. Denerwujący przeciągający wersy James to na pewno nie jest to, co poprawi całość.
Wszystko jest siermiężne. Płyta miała być garażowa, ale perkusja brzmi jak jakiś wielki gliniany garnek w piwnicy. Gitary również są trochę dziwne. A basu za dużo to nie ma. "Some Kind of Monster" gdyby był na innym albumie z innym brzmieniem mógłby być nawet znośny. Ale nie jest i nic tego nie zmieni, za to na żywo da się słuchać.
Co jest dobrego na tej płycie? Momenty. Chwilami wydaje się, że będzie dobrze, albo już nawet jest. A wtedy wchodzi Lars albo nieudolnie krzyczący James. Przykładowe "Dirty Window" ma całkiem znośny, może nawet chwytliwy i wydający się przyjemny główny riff. Ale wtedy zaczyna się właściwą część utworu i jest jak zawsze. Robi się głośno, za głośno, nieznośnie i nieprzyjemnie.
Na domiar złego wszystko jest za długie. Spokojnie można to zagrać w 4 minuty, a tu jest 8:30 w "Invisible Kid". Cicho zawodzący naturalnym głosem Hetfield w rzeczywistości nie jest taki zły. Nawet ten nieszczęsny werbel tak bardzo nie przeszkadza, bo tonie w morzu innych dźwięków. Standardowo, jak na wydawnictwo nijakich i nużących. Gdy ponownie robi się powiedzmy, że ok to werbel zagłusza gitary. Nie tak powinno to wyglądać.
"My world" ma znów dobry riff, który mógłby trafić i na "Death Magnetic", ale równo hałasujący werbel niweczy starania.
Ale "Shoot me again" w swojej przewidywalności i nicości dobrego pokonuje całą płytę. Znów Hetfield sobie wolno zawodzi i może nie jest aż tak źle, aż nie zaczyna próbować zmieniać swojego głosu. Można coś dobrego tutaj powiedzieć? Na pewno najwięksi fani odnajdą pierwiastek dobra.
Dalej na albumie jest znów to samo. Wszystko głośne, nudne, denerwujące irytujące i nieprzyzwoicie udziwnione. "All Within My Hands" ma 8 minut i kolejne trudne 48 sekund. Nic wciągającego. Gdyby się uprzeć to miejscami gitara Kirka "Sweet Amber" jest niezła. Ale tylko miejscami, a znów efekt niweczy dziwaczne brzmienie. Nad resztą już naprawdę nie chce się rozwodzić...
No dobra. "Purify" to zwitka krzyków, które wzajemnie się na siebie nachodzą irytując słuchacza.
Wszystko poszło źle. Nie powinno tak to wyglądać. Po odsłuchaniu z oryginalnym brzmieniem, to jedyne co zostanie w głowie to ból. Przydługawe nudne kompozycje idealnie skomponowały się z nieumiejętnym śpiewem i osobliwym całym mixie. Wszystko jest takie samo, mało co wyróżnia się, a jak już to chyba tylko w złym znaczeniu tego słowa. Utwory, choć to za duże słowo, prześcigają się na miano najgorszego z płyty, a wszystko brzmi jakby było zapychaczami. Na usprawiedliwienie zespołu, że takie coś popełnili pozostanie odwyk Jamesa, odejście Jasona, cały trudny czas dla zespołu i dla samego gatunku. Choć członkowie Iron Maiden nagrali całkiem przyzwoity "Dance of Death". Czy to dobre wydawnictwo? Nie. Czy przekonam się kiedyś do niego? Możliwe, ale do tej pory minie jeszcze dużo czasu.

Opinia bierze udział w konkursie

Czy recenzja była pomocna?

Maciej Kubacki

ilość recenzji:1

22-04-2021 19:23

Metallica "St. Anger".

Dzisiaj coś kontrowersyjnego. Może nie zapomniany, ale na pewno znienawidzony album Metalliki. Bo przez wszystkich znakomicie pamiętany, ale raczej bez entuzjazmu. Post po części podobny do serii, w której przedstawiam subiektywne opinie nt. różnych dzieł.
Do napisania opinii zabierałem się długo. Tak samo długo próbowałem słuchać. Oczywiście z koncertów, innej możliwości nie ma. Ale nadal są to te same riffy, te same denerwujące refreny ("Frantic" pozostawię bez komentarza). Niby jak Metallica, a jakoś to nie...Pominę brzmienie. Można przeżyć. Można się przyzwyczaić. Samą muzykę już nie. Dość już tytułem wstępu. Czy sama muzyka się obroniła? Czy jednak płyta ma swój unikalny klimat po 17 latach?
Krążek jest ciężki. Jest to naprawdę ciężko kawałek muzyki. Szczególnie patrząc na to, co grała Metallika od początku lat 90. A tutaj jakby powrót do korzeni. Są ciężkie riffy, ale zdecydowanie zubożałe względem tego, co oferowała nam Metallika na choćby "Master of Puppets". Zdecydowanie mniej wymagające i na pewno mniej przyjemne w odsłuchu. Tutaj można zatrzymać się na tytułowym utworze. Jest to doskonały przykład, jak nie należy tworzyć metalu. Sam wstęp choć tak krótki i tak jest nużący. Już ma się nadzieję na lepsze momenty, kiedy pojawia się werbel Larsa. Zagłusza wszystko inne, brzmi strasznie i sprawia, że chce się wyłączyć i nigdy więcej nie włączać.
Nie tylko werbel. Talerze też nie są...no właśnie. Ciekawe to delikatne słowo.
Dalej też gorzej. Denerwujący przeciągający wersy James to na pewno nie jest to, co poprawi całość.
Wszystko jest siermiężne. Płyta miała być garażowa, ale perkusja brzmi jak jakiś wielki gliniany garnek w piwnicy. Gitary również są trochę dziwne. A basu za dużo to nie ma. "Some Kind of Monster" gdyby był na innym albumie z innym brzmieniem mógłby być nawet znośny. Ale nie jest i nic tego nie zmieni, za to na żywo da się słuchać.
Co jest dobrego na tej płycie? Momenty. Chwilami wydaje się, że będzie dobrze, albo już nawet jest. A wtedy wchodzi Lars albo nieudolnie krzyczący James. Przykładowe "Dirty Window" ma całkiem znośny, może nawet chwytliwy i wydający się przyjemny główny riff. Ale wtedy zaczyna się właściwą część utworu i jest jak zawsze. Robi się głośno, za głośno, nieznośnie i nieprzyjemnie.
Na domiar złego wszystko jest za długie. Spokojnie można to zagrać w 4 minuty, a tu jest 8:30 w "Invisible Kid". Cicho zawodzący naturalnym głosem Hetfield w rzeczywistości nie jest taki zły. Nawet ten nieszczęsny werbel tak bardzo nie przeszkadza, bo tonie w morzu innych dźwięków. Standardowo, jak na wydawnictwo nijakich i nużących. Gdy ponownie robi się powiedzmy, że ok to werbel zagłusza gitary. Nie tak powinno to wyglądać.
"My world" ma znów dobry riff, który mógłby trafić i na "Death Magnetic", ale równo hałasujący werbel niweczy starania.
Ale "Shoot me again" w swojej przewidywalności i nicości dobrego pokonuje całą płytę. Znów Hetfield sobie wolno zawodzi i może nie jest aż tak źle, aż nie zaczyna próbować zmieniać swojego głosu. Można coś dobrego tutaj powiedzieć? Na pewno najwięksi fani odnajdą pierwiastek dobra.
Dalej na albumie jest znów to samo. Wszystko głośne, nudne, denerwujące irytujące i nieprzyzwoicie udziwnione. "All Within My Hands" ma 8 minut i kolejne trudne 48 sekund. Nic wciągającego. Gdyby się uprzeć to miejscami gitara Kirka "Sweet Amber" jest niezła. Ale tylko miejscami, a znów efekt niweczy dziwaczne brzmienie. Nad resztą już naprawdę nie chce się rozwodzić...
No dobra. "Purify" to zwitka krzyków, które wzajemnie się na siebie nachodzą irytując słuchacza.
Wszystko poszło źle. Nie powinno tak to wyglądać. Po odsłuchaniu z oryginalnym brzmieniem, to jedyne co zostanie w głowie to ból. Przydługawe nudne kompozycje idealnie skomponowały się z nieumiejętnym śpiewem i osobliwym całym mixie. Wszystko jest takie samo, mało co wyróżnia się, a jak już to chyba tylko w złym znaczeniu tego słowa. Utwory, choć to za duże słowo, prześcigają się na miano najgorszego z płyty, a wszystko brzmi jakby było zapychaczami. Na usprawiedliwienie zespołu, że takie coś popełnili pozostanie odwyk Jamesa, odejście Jasona, cały trudny czas dla zespołu i dla samego gatunku. Choć członkowie Iron Maiden nagrali całkiem przyzwoity "Dance of Death". Czy to dobre wydawnictwo? Nie. Czy przekonam się kiedyś do niego? Możliwe, ale do tej pory minie jeszcze dużo czasu.

Czy recenzja była pomocna?