Wśród fanów Morbid Angel panuje niejednoznaczność w materii prostego, zdawałoby się pytania: która płyta zespołu jest najlepsza. Większość odpowiedziałaby, że "Domination" właśnie.
Można snuć rozważania, czy bardziej wściekła "Blessed are the sick", czy może bardziej magiczna w konstrukcji riffów "Covenant", a może nagrana z fantastycznym Stevem Tuckerem przy mikrofonie "Formulas fatal to the flesh" nie stanowią opus magnum zespołu Treya Azagthotha. Jednoznacznie i bezdyskusyjnie odpowiedzieć się na to nie da.
Jeden fakt przemawia za wyróżnieniem "Domination". Ta płyta łączy wszystkie zalety pozostałych wymienionych.
W porównaniu z wcześniejszymi wydawnictwami Morbid Angel "Domination" to album najcięższy. Azagthoth osiągnął niespotykanie niskie brzmienie gitar, przejaw już dojrzałego deathmetalowego brzmienia lat 90tych. Osiągnięta tym sposobem brutalność nie niweluje jednak wirtuozerii gitarzysty - lidera zespołu. Można death metal lubić lub nie, lecz nie sposób odmówić Azagthotowi bycia jednym z najwybitniejszych gitarzystów w dziejach rocka. Na "Domination" brzmienie gitar jest o tyle bogate, że lidera wspomaga tu nieobecny na wcześniejszej płycie Erik Rutan, drugi gitarzysta.
Jeśli dodamy to tego, że na "Domination" wirtuozerią popisuje się także perkusista Peter "Commando" Sandoval, a nieco ustępujący technicznie kolegom basista i wokalista David Vincent jest tu w życiowej formie, możemy śmiało stwierdzić, że mamy przed sobą deathmetalową płytę idealną. Fakt, że kolejne pokolenia przedstawicieli muzyki tzw. ekstremalnej, z rodzimym Behemothem na czele, czerpią pełnymi garściami ze stylistyki Morbid Agnel tu osiągniętej, nie jest przypadkiem.
A co z kompozycjami? To Morbid Angel (a w zasadzie Trey Azagthoth) u szczytu możliwości twórczych. Podobnie jak na "Covenant mamy tu wściekłe galopady (zasługa Sandovala), co przy osiągniętym ciężarze brzmienia wbija słuchacza w fotel. Jednocześnie utwory są skomplikowane, niekiedy na granicy jazzu czy muzyki awangardowej. Kombinacje riffów i zmiany tempa nie pozwalają słuchać tej muzyki bez należytej uwagi. Brutalność "Domination" nie oznacza prymitywizmu. Na wcześniejszych - i późniejszych - albumach zespołu różnie z tym bywało.
Nowością w stosunku do wcześniejszego dorobku są zwolnienia, utwory w tempie średnim lub wolnym, jak promujące płytę "Where tle slime lives" i "God of emptiness". To kolejne dowody pełnej dojrzałości, jaką zespół na "Domination" osiągnął. W momencie wydania tytuł mógł się wydawać z lekka nieskromny. Wpływ płyty na metal kolejnych dekad pokazał, że był proroczy. Tym bardziej cieszy, że historia zatoczyła koło i na ostatnim studyjnym albumie "Kingdoms disdained", już z Tuckerem w miejsce Vincenta, zespół właśnie po styl z "Domination" sięgnął jako wzorzec. Po latach poszukiwań warto było wrócić do wielkości osiągniętej w 1995. Wielkości lub - Dominacji.