Pamiętam do dziś emocje związane z pójściem do kina na ten film (odległe czasy zainteresowania tematyką sci-fi), oglądałam zwiastun i ostrzyłam sobie smak na ciekawy thriller lub paradokument (tak to przynajmniej wyglądało w zapowiedziach). Niestety, musiałam obejść się smakiem. Nie wiem, czy to moje, duże wymagania wobec autora ,,Szóstego zmysłu” czy raczej celowy zabieg ze strony twórców filmu, ale ,,Znaki” zafundowały mi dużą dawkę zdrowego śmiechu. Niemniej, postanowiłam ten film polecić i już wyjaśniam dlaczego. Po pierwsze Shyamalanowi udało się wprowadzić do filmu odpowiedni poziom stopniowanego napięcia (sceny na polu kukurydzy – pierwszorzędne), które opornie, ale jednak udziela się widzowi. Po drugie, sam temat wydaje się wyjątkowo nowatorski (jaśniej - piktogramy a nie Ufo) i aż prosi się o dorobienie ciekawej fabuły. Po trzecie - jak już wspomniałam - niezamierzony efekt komiczny. Trudno o inną reakcję, gdy widzimy Mela Gibsona, który niczym nieustraszony Braveheart chroni rodzinę przed podstępnym, zielonym wrogiem kryjącym się na polu kukurydzy. Trudno o powagę przy scenach zabezpieczania się rodziny przed inwazją obcych - widok Joaquina Phoenixa w futurystycznym hełmie z folii aluminiowej na głowie powalił mnie na łopatki :D. I wreszcie gwóźdź programu, obcy - zieloni, galaretowaci i cierpiący na wodowstręt. Finał tej największej walki w dziejach ludzkości kończy się użyciem - … nie, nie zdradzę pozostawiam tą ,,perełkę” ciekawemu widzowi. Cóż, realizm nie jest mocną stroną tego dzieła, ale z drugiej strony nie jest to też dokument National Geographic. Mimo wszystko polecam ten film ze wskazaniem na samotny, letni wieczór jako dobrą rozrywkę. Uzbrójcie się w popcorn, wodę (!) i poczucie humoru a nie doznacie zawodu :)