"Wyprawa Kon-Tiki" to opowieść o człowieku, którego pochłonęła pogoń za marzeniami. Żona, dzieci, obowiązki rodzinne to wszystko było ważne ale pościg za zachodzącym słońcem jeszcze bardziej. Film przedstawia losy prawdziwej wyprawy, której celem miało być udowodnienie rzeczy skądinąd mało istotnej dla ludzi, którzy nie interesują się etnografią czy geografią a mianowicie, że ludy, które zasiedliły Polinezję przybyły tam ze wschodu nie zaś z Azji. Ta kwestia frapowała głównego bohatera Norwega Thora Heyerdahla, który napisał książkę mającą dowieść słuszność wcześniej przedstawionej hipotezy jednakże, która zastała odrzucona przez naukowców. Jedynym sposobem aby udowodnić swoje racje było przepłynięcie 5 tysięcy mil Pacyfiku na zwykłej tratwie (tak jak lud Tiki 1500lat wcześniej) co jednoznacznie miało potwierdzić racje Heyerdahla. Nasz bohater zabrał się więc za kompletowanie ekipy na tę egzotyczną wyprawę. Wbrew pozorom udało się znaleźć kilku śmiałków, którzy postanowili wyprawić się razem z Thorem, zbudowali tratwę i opuścili brzegi Peru, a stamtąd czekało ich kilka tysięcy mil drogi na zachód. Wyprawa jak można było przewidywać była długa i niebezpieczna, trwała ponad 100 dni a wiele z pośród nich obfitowała w niespodzianki. Problemy z radiem były czymś zupełnie normalnym, rekiny także, ale chyba najniebezpieczniejsze były sztormy gdyż mogły zamienić w pył tratwę składającą się z lin i balsy. Jednakże cała wyprawa zakończyła się dobrze, wszyscy członkowie załogi spisali się wzorcowo, a inicjator całego przedsięwzięcia udowodnił, że miał rację. Radość z osiągnięcia celu zaburzyło jedno wydarzenie, żona Thora Liv opuściła go i wraz z jego synami przeprowadziła się z Norwegii do Nowego Jorku. Jak potoczyły się losy pozostałych bohaterów filmu dowiadujemy się na koniec. Thor Heyerdahl dożył 88 lat i spełnił się jako badacz, reszta załogi również kontynuowała swoje pasje i wydaje się, że ich życie było szczęśliwe. "Wyprawa Kon-Tiki" miała miejsce w 1947 roku, ale do dziś budzi duży szacunek wśród naukowców i amatorów silnych wrażeń. Przepłynięcie kilku tysięcy mil na tratwie wydawało się czymś równie brawurowym jak po prostu głupim. Podczas wyprawy mogło się przydarzyć milion niespodziewanych rzeczy i każda zakończyć się tragicznie, wystarczy tu tylko wspomnieć, że inicjator przedsięwzięcia Thor nie umiał nawet pływać. Film jako koprodukcja spisuje się całkiem nieźle, plenery są wręcz znakomite, wszelkie sekwencje gdzie możemy zauważyć udział komputera zostały zrealizowane w ten sposób, że są one odpowiednio wkomponowane i nie rzucają się zanadto w oczy. Gra aktorów jest również wyrazista, czujemy do nich dużą sympatię i kibicujemy w drodze do celu. Okazuje się, że nawet tak szalone pomysły mają sens o ile uczestniczy w nich zgrany zespół, który wie czego chce i nie boi się podjąć wyzwania.