Czasem zdarza się, że druga częśc filmu jest lepsza niż pierwsza. Tak było w przypadku chociażby "Ojca Chrzestnego" czy "Terminatora". Osobiście do tej grupy mogę zaliczyc i drugą częśc "Teda". Dlaczego?
Tym razem reżyser (Seth MacFarlane), kierując się w końcu ku tytułowi filmu, pokusił się o to, aby film skupił się głównie na zbzikowanym miśku palącym zioło. Ted po przebojach ukazanych w pierwszej części, chce zaznać odrobiny stabilizacji u boku Tami Lynn. Pewnego dnia oboje dochodzą do wniosku, że przyszedł czas na dziecko. No, ale czy pluszowy miś może zostać biologicznym ojcem? Oczywiście, że nie. Na zostanie dawcą nasienia zgadza się najlepszy przyjaciel Teda, John. Po problemach w klinice (o jakich problemach mowa możemy dowiedzieć się chociażby z trailera), miś i jego żona decydują się na adopcję. Jednak, aby mogła ona dojść do skutku, Ted musi udowodnić przed sądem (który nie chce uznać go za "osobę"), że nie jest rzeczą. Warto sprawdzić czy mu się uda ;)
W filmie pojawia się nowa postać kobieca - znana z "Mamma Mia" Amanda Seyfried i mimo, że rola która jej przypadła jest zupełnie inna od roli spiewającej dziewczyny mieszkającej na greckiej wyspie, naprawdę daje radę! Mogę nawet stwierdzić, że jej postać jest dużo ciekawsza od postaci Mili Kunis z "Teda" (porównuję Samanthę z Lori, gdyż ta pierwsza de facto zajmuje miejsce tej drugiej).
Podobnie jak pierwsza część, "Ted 2" ocieka niewybrednymi dowcipami, bohaterowie tańczą, śpiewają, nurkują, łamią przepisy, rzucają żarciem w tyłek niewidomego faceta, piją, palą zioło i gadają o seksie. Jednym słowem - czyste wariactwo. Tak więc jeśli podobał Wam się "Ted" - musicie, po prostu musicie, zobaczyć jego kontynuację!
