Nie przepadam za tym określeniem, wręcz go nie lubię, a wszystko za sprawą tego, iż nadużywane jest przez mojego znajomego. Szczególnie względem filmów, które w ogóle na to nie zasługują. Lecz teraz sam muszę tego użyć i to na dodatek na wstępie niniejszej recenzji, dotyczącej "Sweeney Todd, demoniczny golibroda z Fleetstreet". A wszystko dlatego, drodzy państwo, bo film ten, w rzeczy samej, z wrażenia "łamie nogi". Nie lubię tego określenia, ale niestety żadne inne mi tu nie pasuje. "Sweeney Todd" łamie nogi. Dlaczego? Bo to film kunsztowny, wyśmienity, pełen artyzmu, pełen mroku... Nie wiem w jaki sposób dokonuje tego Tim Burton, ale po raz kolejny udaje mu się stworzyć opowieść pełną polotu, a wraz z tym opowieść, którą charakteryzuje krwistość, brutalność i klimat - ten mroczny klimat, który "łamie nogi". Choć absurdalnym wydaje się to, by golibroda, choćby najbardziej demoniczny, miał łamać nogi. W końcu posiada narzędzia znacznie bardziej kunsztowne, jak chociażby niewiarygodnie ostrą brzytwę... Nie będę jednak zdradzał treści fabuły, a jedynie szczegóły kreacji, kostiumów i scenografii, które innym filmowcom mogą służyć godnym polecenia wzorem. Jak zwykle wyśmienity Johnny Depp, ucharakteryzowany doskonale, umieszczony w niezwykłej starobrytyjskiej scenerii, zachwyca najwyższej klasy grą aktorską, niemiłosiernym talentem, który bezwzględnie miażdży konkurencję z branży. Towarzyszy mu w tym niejaka pani Helen Bonham Carter, zresztą żona reżysera - Tima Burtona - która to swym kunsztem aktorskim udowadnia, że nie po znajomości dostała tę rolę, a dzięki własnym umiejętnościom, aktorskim predyspozycjom światowej klasy. Zresztą, tak jak i ja, nie po znajomości, nie po kumplowsku oceniam ten wspaniały film. Jestem zwykłym widzem i opisuję swoje zwykłe przeżycia... Po prostu obejrzałem to arcydzieło i na wskroś mnie ono urzekło. Zachwycając mą wrażliwą duszę... i łamiąc mi nogi.