No i stało się. Po tym jak "Quo Vadis" został kilkakrotnie wyreżyserowany przez obcokrajowców, nasza polska duma wszak musiała się w końcu odezwać. Zostało postanowione. "Quo Vadis" musi zostać nakręcone przez polaków. A że, jak wiadomo, znane i przestrzegane u nas od czasów szlacheckich "zastaw się, a postaw się" wciąż kieruje wieloma naszymi decyzjami - "Quo Vadis" reżyserii Jerzego Kawalerowicza pochłonął niebagatelne 76 mln złotych uplasowując się na pierwszym miejscu listy najdroższych filmów polskich.
Ale teraz co nieco o treści. Mamy miłość Winicjusza i Ligii, ujęcie od kuchni na dopiero rysującą się religię chrześcijańską, szalonego Nerona...
Ot, i tutaj właśnie nasza wspaniała perełka: aktorzy. Wspaniałe kreacje, których Hollywood by się nie powstydziło. W większości, oczywiści. Nikt, kto poświęcił tej produkcji kilka minut nie zaprzeczy, iż grana przez Magdalenę Mielcarz Kalina była mdłą i bezbarwna. Ale cóż szczypta goryczy, wśród tylu przysmaków? Paweł Deląg, Bogusław Linda, Małgorzata Pieczyńska, ba! nawet Michał Bajor wydawał się wręcz stworzony do roli rozchwianego emocjonalnie Cezara!
Nie wspomnę o błyskotliwym rozwiązaniu ujęć w scenach z lwami czy dowcipnych dialogach. Oj tak, Jerzemu Kawalerowiczowi należy się duże uszanowanie.
O, i jeszcze jedno: "Quo Vadis" można oglądać bez wymownego przewracania oczami w scenach przesyconych patosem. Cóż, nie wiem jak, ale polskiej ekranizacji udało się takie sceny pominąć co do jednej! Film zrobiony jest tak lekko i naturalnie, że można oglądać go raz po raz i nie mieć dosyć, a co więcej- odkrywać za każdym razem jakąś nową perełkę! Cóż więcej mogę napisać? Polecam! Gorąco polecam.