Po wielu latach nieobecności oraz po dwóch nieudanych produkcjach z serii "Aliens versus Predator", słynny "Obcy" z obrazów m.in. Ridleya Scotta i Davida Camerona powraca na ekrany kin i telewizorów. Tym razem chronologia wydarzeń zostaje zaburzona i reżyser wysyła nas do czasów poprzedzających "Ósmego pasażera Nostromo", by odkryć przed widzem tajemnicę tego, co wydarzyło się na księżycu LV-426 Acheron, nim przybyła tam porucznik Ripley. W ten oto sposób kształtuje się ogólna koncepcja filmu, który w buńczucznych zapowiedziach i przedpremierowych trailerach wróżył rewolucję, zapowiadał pobudzenie umysłów widzów, którzy po projekcji mieli zastanowić się nad istotą ludzkiego bytu, nie tylko nad tym, czy jesteśmy sami w kosmosie, ale i nad tym czy ludzkie życie nie ma kosmicznych korzeni, czy nie przybyliśmy z mrocznych zakątków niezbadanego wszechświata. Ridley Scott zapowiedział mocne nawiązanie do serii, szczególnie do jej pierwszej części, którą zresztą sam reżyserował. Zapowiadał nawiązanie nie tylko w fabule i akcji, ale i w samym klimacie, który jest przecież niekwestionowanie najmocniejszą stroną "Obcego". "Prometeusz"... może nie w równym stopniu, ale jednak choć trochę klimat starego dobrego "Ósmego pasażera Nostromo" podtrzymuje. Jednak ciut za słabo, czegoś mi tutaj brakuje... Czyżby dobrej fabuły? Tę przecież Scott długo rozpracowywał, długo ją dopieszczał... a jednak jej nie dopracował w pełni, a jednak zawiodła mnie jako fana serii, który potrafił bez większego problemu wykryć dużą liczbę niespójności i niezgodności. Efekty specjalne, charakteryzacja, scenerie, wizualizacja - to wszystko mi się podobało, jakbym oglądał stary dobry film z Xenomorphami, niestety fabuła została w moim odczuciu "przefilozofowana", nazbyt wydumana, a zarazem w niektórych przypadkach nie do końca przemyślana. Film zawodzi. Może jeśli ktoś nie jest fanem "Obcego", film uzna za "niczego sobie", ale każdy fan, każdy kto serię widział i ją pamięta... nie zapomni Prometeuszowej profanacji, jakiej podjął się (przecież twórca serii!) Ridley Scott. Fabularnie nazbyt odbija się od pięknej idei "Aliena", zbyt luźno i swobodnie do niej nawiązuje, nieco zmieniając całą koncepcję, a momentami i się z nią dość mocno rozmijając. Dlatego też wszelkie hasła okrzykujące "Prometeusza" prequelem jednej z lepszych serii dreszczowców kinematograficznych uznałbym za okrzyki nad wyrost. Za parabole, za wyolbrzymienie!!! Dlatego, ostrzegam, możesz czuć zawód po tej projekcji... Którą jednak ratują efekty specjalne i doskonałe wykonanie obrazu w 3D. Ale tylko to ratuje tę produkcję.