Są aktorki, które wywołują u jednych miłość i uwielbienie, a u innych nienawiść. Wpływa to na ocenę ich gry aktorskiej oraz całego filmu. Plan B to opowieść, w której najważniejszy jest pomysł. Akcja toczy się wokół szybko zawiązanego problemu, którym jest zapłodnienie in vitro. I choć nie zawsze pierwsza wizyta w klinice kończy się ciążą, to tym razem właśnie tak się dzieje. Niespodziewanie zjawia się ten, który mógłby być ojcem bez potrzeby sztucznego zapłodnienia. Sprawy zaczynają się komplikować, bo co powiedzieć nowo poznanemu mężczyźnie, który nam się strasznie podoba. Cześć, jestem w ciąży, bo nie mogłam dłużej czekać? chyba zabrzmiałoby dziwnie... Film ogląda się przyjemnie, pomimo że wiadomo jak się skończy to w końcu komedia romantyczna. Lekka i zabawna historia, która jednak porusza ważny problem. W czasach, gdy non stop gdzieś gonimy, pewnego dnia może okazać się, że nasz zegar biologiczny też biegał, a teraz już ledwo tyka i albo w ciągu kilku miesięcy zdecydujemy się na założenie rodziny, albo może być za późno. Poza tym film porusza kwestię problemów z zajściem w ciążę, choć czyni to w sposób daleki od codzienności. Tu nie chodzi o problemy zdrowotne, lecz o brak faceta. Jest jeszcze trochę ironii wobec kobiet, wobec naszego szóstego zmysłu, który czasami widzi to, co chce widzieć i kreuje własne historie, które szybko potrafią zniszczyć coś ważnego i zapowiadającego się obiecująco. Sympatyczna komedia, którą można obejrzeć w jeden z długich jesiennych wieczorów, które przed nami.