Już od początku nie zamierzam ukrywać, że w mojej ocenie zaraz po historii człowieka-nietoperza. tj. Batmana, tytułowych 300 to jedna z lepszych adaptacji kinowych komiksu w dziejach światowej kinematografii. Jest to zmitologizowana przez niejakiego Franka Millera opowieść o obrońcach Sparty w bitwie pod Termopilami, gdzie stawili oni czoła kilkunastotysięcznej armii Persów. Co prawda zginęli, wycięci w pień, jednak ich męstwo i życie nie poszły na marne - pochód groźnego przeciwnika został wstrzymany. Film został stworzony w komiksowym klimacie Franka Millera, tj. nie w pełni barw, lecz ukoloryzowany według ściśle określonego schematu, który sprawia, że klimat filmu jest mocno specyficzny - zarazem mroczny i starożytny. Sama fabuła filmu jest w pełni przemyślana i spójna, brak w niej niedociągnięć, wszystko zostało dopięte na ostatni guzik... i choć wszyscy wiemy jak zakończyła się bitwa pod Termopilami, tak na prawdę w napięciu oczekujemy końca "300" nie wiedząc jak zakończą się jego poszczególne wątki. Mnie film zafascynował, zaintrygował, zdecydowanie przykuł moją uwagę. Zrealizowany z rozmachem pełnym artyzmu i kreatywności, mocno wyróżnia się na tle współczesnych hollywoodzkich produkcji. Nawet bardziej artystyczna Europa ma czego pozazdrościć filmowi w reżyserii Zacka Snydera. Moim zdaniem nie ma co jednak podchodzić do projekcji "300" z chorobliwą zazdrością, a z dużym zainteresowaniem... bo film jest ciekawy i intrygujący, przypadnie do gustu niejednemu miłośnikowi dobrego, ambitnego kina. I szeroko pojętej sztuki. Bo choć "300" to przede wszystkim dobra zabawa i świetna rozrywka, to jednak nie można nie zauważyć tego, że jest w tym filmie i całkiem dobrze wyrośnięte ziarno artyzmu.