Od czasu kiedy na ekranach kin pojawiło się dwóch kosmicznych bohaterów Xenomorph (z filmów serii Obcy) oraz Predator (z filmu o takim samym tytule), fani gatunku chętnie widzą obu w konfrontacji. Dlatego też powstało mnóstwo komiksów obrazujących wzajemne polowania na siebie. A tymczasem kinematografia była obojętna na te pomysły, seria Obcy rozrosła się do czterech kolejnych filmów, Predator doczekał się swojej drugiej części, ale w żadnej z nich nie doszło do walki pomiędzy kosmicznymi łowcami (choć np. na statku Predatorów w drugiej części filmu pojawia się trofeum w postaci głowy Xenomorpha). Wreszcie w 2004 roku fani doczekali się, a ich zbawcą miał stać się Paul W.S. Andersen, który to zaryzykował wcielając się zarówno w reżysera jak i współscenarzystę. Sam film zaczyna się dość ciekawie, ludzcy bohaterowie lądują na Antarktydzie, gdzie wkrótce mają głęboko pod lodem odkryć tajemniczą świątynię. Jak się wkrótce okazuje jest to siedliszcze Xenomorphów. Tak się akurat złożyło, że do świątyni przybyli również Predatorzy, by dokonać swych tradycyjnych łowów na Xenomorphach. A że pod ręką znaleźli się także ludzie, to pojawiła się okazja na podwójne łowy i trofea. Niestety film aż taki ciekawy nie jest i fani komiksów z serii Aliens versus Predator mogą i powinni czuć się zawiedzeni. Film pozostawia po sobie wiele do życzenia, nie ma takiego klimatu, jak chociażby Obcy - Ósmy pasażer Nostromo, czy pierwsza część Predatora. Jest to zwykła, mało ambitna siekanka zbudowana na kanwie kultowych postaci kinowych. Niestety takie minimalistyczne podejście nie powinno i nie może gwarantować sukcesu. Nieciekawi i niezbyt wyraziści bohaterowie ludzcy, mało ambitny i niezbyt oryginalny scenariusz, średniej jakości sceneria (albo po prostu mizerne jej wykorzystanie) to wszystko pozostawia wiele do życzenia. A propos życzeń, to ja życzę sobie i innym fanom, aby więcej już nie szkalować legend kina.