Niesamowity.
To wręcz chorobliwe jak film może wywołać aż tak wielkie wrażenie na odbiorcy. Urzekający. Niebanalny. I tak, myślę, że również ponadczasowy. Teraz, w literaturze i sztuce filmowej pełno motywów istot pozaziemskich, ale "Miasto Aniołów"... nie, to dzieło przewyższa wszystkie te proste historyjki co najmniej o głowę.
"Miasto Aniołów" reżyserii Brada Silberlinga to film brutalny w swym okrucieństwie. Och nie, nie spotkamy tam zimnych spojrzeń morderców, czy scen tortur. Ta brutalność będzie się opierała na naszej świadomości.
Wyobraźmy sobie bowiem, iż nagle stajemy się aniołem. Tak tak, wyobrażam sobie te uśmiechy, ale spójrzmy na to z innej strony. nie posiadamy żadnego zmysłu: nie możemy dotknąć bliskiej osoby, spróbować gruszki. Patrzymy na śmierć osób, które darzymy uczuciem, a sami już na zawsze pozostaniemy nieśmiertelni. Bez żadnego rozwoju. Bez żadnego przejścia. Przerażające, prawda?
Nie mogę więc winić Setha, że bez wahania oddał skrzydła z chwilą gdy zakochał się w młodej lekarce, Maggie.
Oczywiście, zanim do owego oddania skrzydeł dojdzie czekają nas przejmujące rozmowy dotyczące wyższością życia człowieka nad anielskim losem, subtelnie rysowana namiętność. Wspaniałe kreacje aktorskie, idealna, fenomenalnie oddająca nastrój muzyka. I wyjątkowe zakończenie.
Ten film należy do wąskiego grona moich ulubionych dzieł kina. Nie da się go opisać, a już na pewno nie tak jak na to zasługuje. Rewelacyjna, naprawdę rewelacyjna pozycja!