Chyba żadna z legend nie doczekała się tylu ekranizacji, co historia o królu Arturze. Nic dziwnego, mamy w niej wszystkie elementy, jakie są cenione w świecie filmu. Dla chętnych, znajdzie się wątek miłosny (i to jak pięknie skomplikowany!), dla fanów sztuk walki kilka ładnych bitew, osoby lubujące się w spiskach także nie będą rozczarowane (gdzie zamek, tam intrygi), a wielbiciele fantasy dostaną magiczny Avalon i trochę czarów spod ręki Merlina. Nic więc dziwnego, że Jerry Bruckheimer zainteresował się tą opowieścią. Przerzucenie na ekrany tej legendy powierzono Antoine?mu Fuqua. Cel był prosty - odrzucić mityczno-bajkową otoczkę i stworzyć obraz pseudo historyczny. Panowie zaangażowali światowej sławy aktorów (Clive Owen i Keira Knightley), a muzykę powierzyli zdobywcy Oskara Hansa Zimmera. Poświęcili wiele milionów, aby film wyszedł jak najbardziej spektakularnie. Tylko, że zapomnieli o jednym - mity i legendy rządzą się własnymi prawami. I tak, biorąc pod uwagę, zamiar przekazania nam prawdy historycznej, "Król Artur" osiągnął kompletną klapę. Błąd błąd pogania. Nawet nieobyty z historią odbiorca zauważy ich co najmniej kilka. Kusza, nowoczesne buty Ginewry, jej złamana ręką czy kwestia strzemion. A mimo to, uważam, że ten film to jedna z najlepszych ekranizacji legend arturiańskich. Ponieważ, na przekór zamierzeniom twórców, "Król Artur" zachował w sobie ową mglistą cudowność towarzyszącą tym legendom. Zamiast tylko bazować na bohaterach i okolicznościach, ten film tylko się o nich otarł, za to zabrał dla siebie całą towarzyszącą im magię. I nie w sensie, że z lasu zaraz wyskoczy jednorożec. Po prostu, myślę, że oglądając ten film doświadczamy wpływu legendy na nas samych. W cudowny sposób dostępujemy przeniesienia się w czasie, ale nie do dzieciństwa, tylko dużo, dużo dalej, może setki lat temu, kiedy legendy stanowiły nie tak jak teraz, marny strzęp, ale całkiem sporą część naszego jestestwa. A tego warto od czasu do czasu doświadczać, choćby tylko na dwie godzinki. Gorąco polecam!