Rambo wrócił! Wrócił, bo źli ludzie zadarli z tym kombatantem kina akcji. Tym razem z dżungli Wietnamu i gór Afganistanu Rambo przenosi się w swej krucjacie do lasów Birmy, gdzie siły wojskowe masakrują wieśniaków. Tym razem jednak Rambo nie jest sam, ma u boku oddział najemników, ale suma sumarum wiadomo, kto tu, kogo będzie ratował z opresji. Film, który jest kontynuacją najsłynniejszej chyba obok Rocky-iego kreacji Sylvestra Stallone, co trzeba napisać z małym zdziwieniem, wpisuje się z powodzeniem w serię nieustraszonej maszynki do zabijania (głównie nożem i łukiem oraz oczywiście gołymi rękami). Mamy niezbyt skomplikowaną fabułę, jeszcze mniej skomplikowanego bohatera, zero nużących i pretendujących do moralizatorstwa dialogów, dużo akcji, hektolitry krwi, przemocy, brudu i trupów na setki. Co ważne Stallome pozostał wierny oryginałowi i zaserwował nam porządną rozrywkę bez uciekania się do efektów komputerowych czy sztucznych ogni zamiast wystrzałów. Z ekranu aż dymi proch i wybuchające granaty oraz miny, a od fruwających kul aż się trzeba uchylać. Naprawdę porządne kino akcji dla dużych chłopców, którzy w latach 80 – tych z otwartymi ustami patrzyli jak Rambo masakruje ruskich, czy wietnamskich komunistów. Nie ma tu żadnej pseudofilozofii jak, w Matrixie czy nowszej Incepcji, – ale chyba to i lepiej. Po co na siłę dorabiać ideologię tam, gdzie powinna się liczyć dobra rozrywka. Dla obecnych 30 – to parolatków pozycja obowiązkowa.