Myślę, że mogę byś szczery (w końcu o szczerość na łamach recenzji chodzi), mianowicie na Avengersów do kina szedłem bez najmniejszych obaw o to, że film będzie popsuty. Po prostu z góry założyłem, że obraz ów będzie kolejnym typowym przedstawicielem słabego działu kina traktującego o amerykańskich superbohaterach (których liczba jest tak spora, że można by poświęcić im chyba osobny tom encyklopedii). Z góry założyłem, że będzie to spory kawał suchego i niespecjalnie interesującego kina, nawet dla tak zatwardziałego wyjadacza jak ja. Dlatego zaostrzyłem sobie zęby i przyszykowałem obfitą popitkę, coby łatwiej przełknąć cały ten długi czas spędzony w kinie. I czy skończyło się to wzdęciem, niestrawnością, a może bulimią? Raczej zaskoczeniem. Miłym zaskoczeniem i apetytem na więcej. Avengersi to z całą pewnością kino niespecjalnie ambitne artystycznie, lecz typowo rozrywkowe i rozpatrując je w tej kategorii musimy stwierdzić z zupełną szczerością iż jest to produkt w pełni udany. To kino w całej swej okazałości rozrywkowe. To co jest chyba największym atutem tytułu to chyba swoboda podejścia do tematu. Nie ma tu takiej powagi jak w Spidermanie, czy raczej nazbyt dumnego przerostu formy nad treścią. Avengersi to film od początku do końca zabawny, dobrego humoru, choć przecież to nie parodia ani komedia. To po prostu film o grupie superbohaterów, między którymi istnieją znaczne różnice, niekiedy niepotrzebne spięcia, ale i zawsze optymizm i radość aktorskiego tworzenia. Byłem niezmiernie zaskoczony faktem, iż twórcy Avengersów postawili nie na eksponowanie efektów specjalnych (jak to miało miejsce w Avatarze), a raczej relacji pomiędzy bohaterami, zabawnych różnic między nimi, czy generalnie całej pozytywnej energii, jaka płynie z ekranu kina czy tv. Jeśli po tej produkcji oczekujesz górnolotnego kina, nawet nie zasiadaj do niej. Jeśli chcesz się w przyjemny sposób rozerwać, nie rezygnuj z tego niewątpliwego relaksu. Daj sobie szansę na Avengersową przyjemność. Bo to jest całkiem przyzwoita przyjemność.