Cóż można napisać o filmie, który zdobył 9 Oscarów? To tak, jakby nagle ktoś zabrał się za recenzjonowanie "Titanica". Są Filmy i filmy. Obrazy, które porywają nas bez reszty i takie, gdzie nie pamiętamy nazwisk głównych aktorów po tygodniu od oglądnięcia. "Angielski pacjent" zawsze był dla mnie uosobieniem piękna. Nie ważne, w której minucie bym go włączyła ? zawsze przykuwał do siedzenia i oglądnięcia go, aż do napisów końcowych. Wiadomo, że o gustach się nie dyskutuje, ale byłam pewna, że tak bogaty film musi spodobać się każdemu. Chociaż jeden element musi, po prostu musi, zauroczyć nawet najbardziej wymagającego widza. I to moje zdziwienie, gdy nagle usłyszałam "i za co on dostał tyle Oscarów?"! Wtedy postanowiłam, że może jednak spróbuję go obronić. Opiszę elementy, które uważam w tym filmie za najpiękniejsze. Wskażę to, przez co można się w "Angielskim pacjencie" zakochać. Przez co ja się w nim zakochałam. To, co spodobało mi się od samego początku, to wyjątkowy sposób ukazania wojny. W większości filmów, których akcja toczy się w czasie wojny lub tuż przed nią, to właśnie wizja walki ma znaczenie nadrzędne. Mężczyzna opuszcza kobietę by walczyć, chce uciec z wojska aby znów złączyć się ze swoją kobietą, albo próbują siebie odnaleźć, ale nie mogą ? bo wiadomo, wojna. W "Angielskim pacjencie" wojna jest tłem, widocznym i wpływającym na losy bohaterów, ale zawsze stojąca w cieniu. Stosunek do wojny także jest przedstawiony w sposób niezwykły. Ten film rezygnuje z górnolotnych haseł, pokazuje, że dla przeciętnego człowieka dobro jednostki jest ważniejsze od dobra ogółu. Drugą rzeczą, która zachwyciła mnie w "Angielskim pacjencie" była autentyczność. I to nie tylko gra Juliette Binoche (która była wspaniała), ale też przejmujący Ralph Fiennes, czekający w taksówce Colin Firth i znajdujący się w sali przesłuchań Willem Dafoe. No i ostania rzecz ? teatralność. Anthony Minghella przeniósł do filmu wszystko to, co z teatru najpiękniejsze, tworząc niepowtarzalny klimat. Oczywiście, wymieniłam tu najważniejsze czynniki czysto subiektywnie. Dla kogoś najważniejsza może być nagrodzona Oscarem muzyka albo nadająca "Angielskiemu pacjentowi" nieuchwytności, piękna scenografia. Jednak najważniejsze by nie mieć co do "Angielskiego pacjenta" wygórowanych oczekiwań. Bo w przeciwieństwie do monumentalnego "Titanica", któremu nagrody tylko dodały skrzydeł, bezpretensjonalny i skomplikowany w swej prostocie "Angielski pacjent" tylko na tym wyróżnieniu ucierpiał. Bo po zdobywcy tylu nagród, pewni ludzie spodziewają się ujrzenia jakiś nowych prawd objawionych. A całe piękno "Angielskiego pacjenta" tkwi w drobiazgach. Scenach takich jak tak, gdy aktorzy biegają w deszczu, a w tle słychać "Heaven, I?m in heaven...".