Nazwisko Trudi Canavan nie raz spoglądało na mnie z księgarnianych witryn, ale dopiero opis "Złodziejskiej magii", sugerujący, że jest to "Pierwszy tom kolejnej trylogii jednej z najpopularniejszych autorek fantasy ostatniego dziesięciolecia", skusił mnie do zapoznania się z twórczością tej autorki. Spora pokusa wkręcenia się w świat fantasy, stworzony przez najpopularniejszą autorkę tego gatunku ostatniego dziesięciolecia, podczas lektury "Złodziejskiej magii" powoli przeobrażała się w równie spore rozczarowanie.
Książka podzielona jest na dwie niezwiązane ze sobą fabuły, dziejące się w dwóch różnych światach; jedynym czynnikiem łączącym te światy jest wszechobecna magia, która w świecie Tyena, studenta archeologii, napędza rewolucję przemysłową, a w świecie Rielle, córki farbiarza odkrywającej w sobie zdolność do posługiwania się magią, stanowi temat tabu zarezerwowany jedynie dla kapłanów. Obaj bohaterowie to klasyczny przykład młodzieńczego buntu, który w konsekwencji prowadzi do ich społecznej alienacji, zerwania kontaktów z rodziną, ucieczki. Historia Tyena jest zdecydowanie ciekawsza - dzieje się tu nawet dość sporo, a i wciągających momentów można tu znaleźć niemało. Struktura książki zmusza jednak czytelnika do przeskoków między światami głównych bohaterów i tak oto, gdy pędzimy z Tyenem i jego magiczną książką, nagle Trudi Canavan podkłada nam nogę i lądujemy w towarzystwie Rielle, młodej panny wychowywanej w duchu wielkiej moralności, według zasad "dobrego domu". Ta część lektury to moim zdaniem naciągane i nudnawe romansidło, ze światem fantasy mające bardzo mało wspólnego i skutecznie obniżające moją ogólną ocenę "Złodziejskiej magii".
Podczas czytania miałem nieustanne wrażenie, że biegnące osobnymi torami wątki wreszcie jakoś się połączą, że nastąpi jakiś fabularny przełom, który mocno mnie zaskoczy i popchnie ślimaczącą się zbyt często akcję do przodu. Trudi Canavan, ku mojemu sporemu rozczarowaniu, światom Tyena i Rielle nie dała jednak szansy na połączenie się. Pierwszy tom trylogii Prawo Milenium uznaję jako ciągnące się przez 500 stron wyczekiwanie na jakiś przełom i ciekawe zawiązanie akcji. Ostatecznie coś wreszcie zaczyna się dziać (duża w tym zasługa ucięcia wątku romansu Rielle), ale w tym właśnie momencie przewracamy ostatnią stronę książki. Trudno powiedzieć, czy tak mocno odstające (na plus) zakończenie powieści będzie w stanie wszystkich czytelników zachęcić do sięgnięcia po drugi tom. Mnie dalsze losy Tyena i Rielle jakoś specjalnie nie interesują; jeśli przeczytam kiedyś "Anioła burz", zrobię to chyba tylko dlatego, że ogólnie lubię czytać.
Największy zarzut stawiam tej powieści jednak nie za przeciętną jakość fabuły, lecz za brak klimatu fantasy. Jeżeli takowy jest tu wyczuwalny, to w śladowych ilościach, a przecież - skoro przedstawione światy przesycone są magią - to i klimatu fantasy powinniśmy stąd czerpać całymi garściami. Ja zmieściłbym go w małym koszyczku.