- -21%
MP3
Dostawa | Czas dostawyod momentu wysłania | Płatność online | Płatność przy odbiorze | Powyżej 299zł |
---|---|---|---|---|
![]()
| do 3 dni roboczych | 6.99 zł gratis od 199 zł | - | Gratis |
![]() Brak opcji wyboru przy produktach oznaczonych jako "duży gabaryt" | 24-48h | 10.99 zł | 14.99 zł | Gratis |
![]() | 24-48h | 10.99 zł | 14.99 zł | Gratis |
![]() | 24-48h | 9.99 zł | 13.99 zł | Gratis |
![]() | 24-48h | 8.99 zł | 12.99 zł | Gratis |
![]() ul. Beskidzka 37, 91-612 Łódź | od pn do pt w godzinach 9:00 - 18:00 | Gratis | - | Gratis |
Dostawa | Czas dostawyod momentu wysłania | Płatność online | ||
---|---|---|---|---|
![]() | 5-7 dni | 20.00 zł + 12 zł za każdą sztukę | ||
![]() | 1-8 tygodni | 26.00 zł + 20 zł za każdą sztukę |
Możliwość zwrotu w 14 dni
Młody wędkarz i piętno na skórze
Osuwa się do tyłu, w nieznane.
Wieczorna mgła unosi się nad bagnami i wodą. Jak oddech obcego. Wszystko staje się nierzeczywiste. Kiedy wiosłuje, mgła wciska się w dulki. Tarcie wioseł zdaje się odległym westchnieniem.
Wędkarz siedzi z twarzą zwróconą ku niej i obserwuje kierunek. Podnosi dłoń, wskazując, dokąd płyną. Delikatnymi ruchami wioseł w milczeniu koryguje kurs. W wiosłowaniu jest dobra.
Szykuje haczyki. Dwoma żylastymi palcami wyciąga z blaszanej puszki wypełnionej czarną ziemią wijącego się robaka. Puszka ma podziurawione wieczko, żeby robakom nie zabrakło powie trza do chwili, gdy będą mu potrzebne. Biedne z nich stworzonka. Wyjmuje je po kolei. Na żyłce wisi kilka haczyków. Robaki z całych sił wiją się wokół metalu.
Potem wyrzuca żyłkę. Ciężarek ściąga ją w dół. Na samo dno. Podciąga ją o parę sążni w górę i od czasu do czasu lekko szarpie. Jakby dla zabicia czasu. Myśli o czymś innym. Opowiada o tym,
co widzi. O górach. Wodzie wokół nich. O wszystkim, co stanowi dziedzictwo po ojcu i co przypadnie mu w udziale. Ma plany związane z gospodarstwem. Jak tylko będzie starszy i zdolny je
przejąć. Owce, turystyka i połowy pstrąga. Pompa z benzyną przy drodze krajowej, to dopiero będzie kopalnia złota.
– Wszyscy potrzebują benzyny! – mówi, uśmiechając się.
Kiedy przybijają do brzegu, na dnie łodzi leżą trzy ryby przykryte workiem.
– Nie zabieramy ich? – pyta ona.
– Później – odpowiada.
Z czasem okaże się, że to swego rodzaju cecha. On robi tylko to, co chce w danej chwili. Wszystko inne będzie później. Właśnie skończył szkołę realną i ma wakacje. Uśmiecha się smutnym
uśmiechem z zamkniętymi ustami i mówi cicho i z przejęciem.
Powinna iść do domku, który rodzice wynajmują od jego ojca. Ale nie robi tego. Trawa na drodze do domu jest pokryta rosą. Idzie boso, czując westchnienia wody pomiędzy palcami u stóp.
Drzwi wejściowe zawodzą. Schody skrzypią. I już są w pokoju na pięterku. Przez otwarte okno wpływa noc, nagle przepełniona słońcem. Siedzi na łóżku, wdychając chłodny zapach świeżego, sosnowego drewna. I tę osobliwość, jaką jest skóra drugiego człowieka. Na nocnym stoliku leży zakurzona harmonijka. Są we dwoje. Blisko. Bierze w dłoń jej warkocz i przygląda się. Jakby go
ważył. Po chwili puszcza i się uśmiecha.
Początkowo w domu panuje zupełna cisza. Słucha tej ciszy. A potem, jakby oboje na to czekali, z dołu dochodzi wołanie sparaliżowanej kobiety. Oboje wiedzą, że tam jest. Woła swojego syna.
On nie ma oczu. Ona wie, że są niebieskie, ale zapadły się gdzieś w głąb jego głowy. Powieki drgają mu w nocnej poświacie. Ma różowe wargi. Włosy bujne z głębokimi zakolami. Jasne, niemal zielone. Wstaje i nastawia adapter. Muzyka do tanga. Męski głos śpiewa po niemiecku. Potem wychodzi do korytarzyka i idzie w dół po schodach.
Kiedy wraca, mówi, że jego matka wie, iż ona tu jest, i że to nic nie szkodzi. Nastawia głośniej muzykę. Tańczą przytuleni do siebie w małym pokoiku. Jego sparaliżowana matka tańczy wraz
z nimi pod belkami w podłodze. Ale więcej już nie woła. Wiruje tylko wraz z nimi, bo nie mogą zrobić nic innego, niż jej na to pozwolić.
.
Kobieta siedzi na stołku przy kuchennym blacie i ma trudności z mówieniem. Jej twarz jest lekko wykrzywiona. W końcu się odzywa. Pozostaje tylko stać przy drzwiach i czekać, aż wypowie
swoją prośbę. Kupić kankę mleka.
– Siadaj, dziewczyno – mówi starsza pani.
W jej głosie nie słychać miejscowego dialektu, pobrzmiewa za to akcent z dalekiego południa. Robi, jak jej nakazano. Samotność wypełnia izbę niczym echo. Między nimi zawisa ciekawość. Małe, ostre pazury i ciepło. Jak kociak pełzający po kolanach. Nie znając jej, lubi jego matkę. Jej twarz nosi ślady łez. Ale ona nie płacze. Każe nalać sobie kawy z imbryka stojącego na piecu.
– Weź sobie placka – mówi. Leżą na stole, na półmisku. Muchy już tam są. Jej matka użyłaby przykrywki. Albo nakryłaby placki czystą ściereczką.
Wychodząc, myśli sobie, że nigdy kogoś takiego nie spotkała. I że to wyjątkowe. O muchach już prawie zapomniała.
.
Siedzi przy oknie w małym domku i spodziewa się, że on będzie tędy przechodził. Wkrótce. Wie, że kiedy idzie łowić w wodospadzie, chodzi starą drogą. Ale nie pojawia się. Ma inne zajęcia.
Nie wie, czy on jest dla niej ważny. Ale w pewien sposób odcisnął na jej skórze piętno. Całkowicie nową chwilę. Nie zdawała sobie sprawy, że do skóry potrafi czuć coś innego niż odrazę
*
Zaczęła naukę w szkole realnej. Łany wierzbówki na zboczach straciły już wszystkie kwiaty. Lekcje odbywają się w poniemieckim baraku, a ona prawie wszystkich zna. Siedzą blisko siebie
i razem spędzają wolny czas. A przynajmniej ci, którzy nie muszą wracać autobusem do domu.
On chyba teraz rzadko pokazuje się we wsi. Widzi go parę razy, ale tylko z daleka. Trudno przecież zawołać kogoś, kogo spotkało się tylko dwukrotnie. Jest starszy od niej i szybko znika w
oddali. Inni rozmawiają o nim, a ona nie bierze w tym udziału. W sumie jest jej niepotrzebny. Bo niby czemu miałoby to służyć?
Słyszy pogłoski, że stan jego matki się pogorszył. Czasami widzi przed sobą jej twarz i słyszy, jak mówi, żeby wzięła sobie placka.
Szybko nadchodzi październik. Na zabawie w lokalu widzi go, jak tańczy i się śmieje. W kieszeni ma butelkę. Marynarka zwisa mu ciężko z jednej strony. Jest inny niż latem. To pewnie
przez garnitur i krawat. Cały czas otacza go wianuszek dziewcząt. Najwyraźniej ma duże powodzenie i jej nie dostrzega. Czuje, jak nieśmiałość otacza ją niby śnieżna zaspa. Tańczy z chłopcami
z klasy. Muzyka jest gdzieś w oddali.
Idąc do domu, czuje, jak w jej piersi rozrasta się ogromna bańka. Stara się oddychać lekko, żeby nie pękła. Podchodzi jej do gardła i ma niedobry smak.
Jesień dopada ją mimo wełnianego swetra.
Rock
Oparta o ścianę, pozwala się dotykać. Pod cudzymi dłońmi dostaje gęsiej skórki. Skóra broni się, tworząc drobną, łuskowatą zaporę. W`jej głowie gra radio, które mówi: Słuchaj. Czuj! To się dzieje teraz. Musisz poczuć, jak to jest. Nie zajmuj się tym, że na dachu siedzi mewa. Tuli się do kalenicy i krzyczy.
Odchyla głowę do tyłu i zamyka oczy, żeby zostać sama. To nie chłopiec ją przeraża, tylko uczucie, że nie może uciec. Słyszy, jak do niej mówi, ale nie pojmuje treści. On dostrzega, że ona po
prostu tam stoi. Jego dłonie opadają.
– W porządku – mówi, puszczając ją.
Mewa krzyczy. Ona jest taka sama jak wcześniej. Stoi po prostu, spokojnie czekając, aż znów stanie się wyraźna sama dla siebie. Inaczej nie będzie widoczna dla innych.
.
Inni to ci, którzy się śmieją. Szepczą. Stoją razem zbici w grupki. Wiedzą wszystko to, czego ona nie wie. Na przykład, dlaczego chłopiec poznany latem nie kontaktuje się z nią. Ci, którzy być może widzieli jej drżenie, kiedy musi powiedzieć cokolwiek, stojąc przy ławce. Niemieckie przypadki. Przyimki. I przy tablicy, stojąc przed długimi rzędami nierozwiązanych równań. Ci, którzy wiedzą, że jej skóra kurczy się, poci. Żeby po chwili wyschnąć. Zacząć wydzielać zapach.
Niektórzy zbierają dowody. Egzaminują. Wypisują świadectwa. Zaświadczenia o moralności. Rozpatrują podania o przyjęcie do szkoły. Inni siedzą za kuchennymi firankami i wiedzą wszystko, oceniać. Nawet to, o czym nic nie wiedzą, tylko sądzą, że wyczuwają.
.
Ojciec jeszcze nie śpi i siedzi w kuchni ze swoim głupim uśmieszkiem. Nie wchodzi tam, zamyka drzwi bez słowa, nie biorąc kromki chleba, której potrzebuje. Pije wodę prosto z kranu nad umywalką w łazience. Drzwi mają solidny, żelazny klucz, który kiedyś obracała ręka poety. Pachnie mokrymi ręcznikami i starą wilgocią. Malowana na czerwono wanna na lwich łapach i zaśniedziały miedziany bojler wydają się obce. W skrzynce pod piecem leży zimny popiół.
Kiedyś w tej wannie siedział poeta, myśli sobie. Poeta też miał ciało. To osobliwa myśl. Teraz wszystko należy do gminy. Ale poeta nie żyje. I jest tylko wstydem i symbolem zdrady Ojczyzny.
Ojciec płaci czynsz, żeby mogli tam mieszkać. Ojciec jest w każdym pokoju. Również nocą.
.
Zima jest niczym wilgotna, zimna wełna. I śmiech w prywatnej, dwuletniej szkole realnej. Nie zawsze wie, z czego się śmieje. To nie szkodzi. Najważniejsze to się śmiać.
Tańczy rocka ze starszym od siebie chłopakiem, który uczy się na elektryka. Można pośmiać się z tego, co mówi. Śpiewa i cytuje teksty z kogoś, kogo ona nie czytała.
Tańczą w klubach młodzieżowych w okolicznych wsiach. Akordeon i gitara usiłują załkać tak, jak słyszy się w radiu. Rodziców tam nie ma. Myśli sobie, że być może nigdy wcześniej się nie śmiała. Ale to przecież niemożliwe. Stara się przypomnieć sobie, z czego mogła się śmiać, zanim zaczęła tańczyć rocka. Nic szczególnego nie przychodzi jej do głowy, ale coś chyba musiało być zabawne. Tęskni za swoimi kuzynami, którzy są tam, skąd oni się wyprowadzili. Niewiele potrafi sobie przypomnieć, ale to tam chyba trwał śmiech.
Czy często się zdarza, żeby nie pamiętać swojego życia, kiedy ma się piętnaście lat? – myśli pragnąc jednocześnie, aby matka, siostra i ona mieszkały same. Ale teraz mieszkają w wiosce ro
dzinnej ojca. Jego matka, ciotka i brat zajmują dom w kolorze ochry. Niedaleko od wielkiego, białego domu, w którym kiedyś mieszkał poeta. Teraz jej rodzice wynajmują tu kilka pokoi na pięterku.
.
Praktykant na elektryka zabiera ją do swojego pokoju, wynajmowanego u starszej pani. To zabronione. Przemykają się po schodach z butami w dłoniach. On smaży jajka i bekon na starej kuchence, w której zamontował nowy włącznik. Później dokładnie wietrzy, żeby zapach jedzenia nie zalegał, bo wówczas staruszka byłaby zrozpaczona. Na pewno ma ponad pięćdziesiąt lat.
Siedzą w łóżku ze skrzyżowanymi nogami i jedzą, drżąc przy otwartym oknie, na którym mróz namalował róże pomiędzy szprosami. Kiedy tak siedzą, róże zaczynają płakać od wewnątrz. Ciekną drobne krople. Bekon na talerzu sztywnieje z zimna. On mówi, żeby jadła szybciej, bo jedzenie jej ostygnie. Uśmiecha się szeroko. Jego oczy błyszczą w ciemności.
Pali się tylko nocna lampka. Na podłodze i stole leżą kable, wtyczki i narzędzia. Wszystko trzeszczy. Schody, drzwi, krzesło, łóżko. Ściany mają oczy i uszy. A jednak na dłuższą metę tylko do
pewnego stopnia udaje im się być cicho. On nie jest szczególnie skrępowany. Z bliska pachnie świeżością mydła i wody po goleniu.
.
Nie powinna tańczyć tak gwałtownie i długo, żeby ryzykować upadek. A mimo to tańczy. Ma na sobie baletki i spódnicę z czarnej tafty z gumowym paskiem w talii. Sama ją uszyła. Z pełnego
klosza, tylko z otworem pośrodku. Zabawnie to wygląda, gdy rozkłada ją płasko na podłodze. Halka jest sztywna i powiewa przy każdym poruszeniu. Spódnica ją chroni. Świat nie jest w stanie jej dopaść. Czuje, że żyje, czuje sie odważna.
Być może już wyrosła z tych omdleń?
Błyskawicznymi ruchami chwyta wyciągniętą dłoń elektryka. Potem ją puszcza i sama unosi się we wszechświecie.