- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.udawać, że był tam przez cały czas. Żmuda obrzucił go niechętnym spojrzeniem. Kiedyś, dawno temu, kochał również naoliwione tłoki mechanoidów, precyzję, z jaką zębate kółka łączyły się i rozdzielały, cichy szum pracujących silników. Ale i to była miłość, o której dawno zapomniał. Wrócił do wnętrza Wesołej Słowianki, by zebrać burę od szefa, wysokiego i chudego Leona Pietrzyckiego, który palił nieznośnie śmierdzące cygara, a także żywił nieopanowaną namiętność do strojnych różowych koszul. - To już drugi rozbity talerz w tym miesiącu - oznajmił Pietrzycki, kiedy wreszcie zdołał się uspokoić i odzyskał oddech. - Co ja mam z tobą zrobić? Sapnął, czatując na odpowiedź niczym kot na wybiegającą z dziury mysz, kiedy zaś się przekonał, że Żmuda nie zamierza otwierać ust, dodał: - Pójdziesz nosić skrzynki, a przy stoliku zastąpi cię na razie Karaś. Żmuda przyjął swój los z pokorą; często zresztą, jako rasowego niezgrabiasza, kierowano go do tego typu pośledniejszych prac. Do końca dnia nosił skrzynki z zaparkowanego pod wschodnią bramą wozu dostawczego, któremu na mocy zarządzenia samego króla nie wolno było wjechać na teren byłego Ogrodu Botanicznego. W tym miejscu pracują i wypoczywają najtęższe umysły w kraju, rzekł najjaśniejszy pan. Nie należy rozpraszać ich uwagi niepotrzebnym hałasem. Skończywszy pracę, Żmuda przebrał się i wyszedł przez główną bramę. Wyminął awanturującego się mężczyznę. Nieznajomy krzyczał: - To skandal! Przecież ja tu pracuję! Mam przepustkę! O, proszę spojrzeć, doktor Sowa to ja. Jednak strażnik okazał się nieugięty. - Każdy wchodzący musi mieć przepustkę - pouczył nieszczęsnego naukowca. - I każdego musimy dokładnie przeszukać. Żmuda pozdrowił strażnika, a ten odpowiedział lekkim skinieniem głowy. Szedł teraz ulicami nagrzanej od lipcowego słońca Warszawy, tego miasta pięknego, choć - zdaniem młodszych mieszkańców - nieco zapyziałego, które od ponad dwustu lat, nietknięte wojną ani żadną inną katastrofą, rozwijało się w spokoju i harmonii. Wyczuwało się w nim teraz nutę smutku - oto bowiem stary król leżał ciężko chory i choć żaden lekarz nie potwierdził tego oficjalnie, wszyscy wiedzieli, że tym razem wiekowy monarcha nie umknie śmierci. A jednak życie toczyło się dalej: kobiety spacerowały ulicami, niektóre ubrane po staroświecku, jeszcze w gorsety, inne, zgodnie z nową, wygodniejszą i zdrowszą modą, w luźnych sukniach szytych na orientalną modłę. Dzieci, jak to dzieci, dokazywały i umykały opiekunkom, a mężczyźni śpieszyli do domów, by po całym dniu pracy zażyć zasłużonego odpoczynku. W gruncie rzeczy świat nie jest taki zły, myślał Żmuda. Jutro Pietrzycki pozwoli mi wrócić do pracy przy stolikach, a pułkownik znowu przyjdzie na podwieczorek, wtedy zaś... Pogrążył się w rozkosznych marzeniach. (...) Łukasz Orbitowski Sfora Wilk Prowadziła ich chorągiew z białym krzyżem. Za nią sunęło czterech konnych w mundurach z czarnego sukna i w butach z cholewami. Ramiona obciążały im torby myśliwskie. Do boków mieli przytroczone szable bądź florety. Dowódca dodatkowo nosił czerwony fez z barankiem i biały wełniany szalik. Za nimi postępowali strzelcy, może siedmiu, w czamarkach bądź żółtych kożuchach i półwysokich kapeluszach obszytych krepą. Na żółtych tasiemkach przytwierdzonych do ramion migotał śnieg. Nieśli jednostrzałowe karabiny Dreysego i ciężkie dubeltówki. Ładunki pochowali w ładownicach, w skórzanych torbach i po kieszeniach. Nad grupą górował olbrzymi mężczyzna z czarną brodą, dzikim spojrzeniem i pałaszem wciśniętym za pas. Miał minę cyrkowego siłacza, któremu nieoczekiwanie skończyły się podkowy do łamania, więc nie wie, co począć z dłońmi. Kosynierów było najwięcej, przynajmniej dziesięciu, w koszulach z surowego jedwabiu, płóciennych spodniach i kurtkach z łosiowej skóry. Czapki barankowe naciągnęli głęboko na oczy. Ci, dla których nie starczyło przekutych kos, trzymali tyki od grochu, każda z wbitym zębem od brony. Ostatni prowadził konia za uzdę. Zwierzę ciągnęło wóz obciążony przez skrzynie i worki, spomiędzy których wystawała pęknięta lufa falkonetu. Koła grzęzły w udeptanym śniegu. Za taborem szli kolejni kosynierzy i strzelcy. Pochód zamykał oddział konnych, którzy bez przerwy spoglądali za siebie, na łyse drzewa i białe zaspy czochrane przez wiatr. W środku pochodu, za pierwszą grupą strzelców, a przed kosynierami szedł chłopak w czarnej kamizelce i wysokich butach. Do pasa przywiązaną miał siekierkę z krótkim trzonkiem. Kieszeń dziurawego płaszcza wypychały mu Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego, które znał na pamięć, a jednak nie potrafił wyrzucić. Plecak wpijał się w pałąkowate ramiona. C
ebook
Wydawnictwo SQN Sine Qua Non |
Data wydania 2018 |
Zabezpieczenie Znak wodny |
Produkt cyfrowy |
Szczegóły | |
Dział: | Ebooki pdf, epub, mobi, mp3 |
Wydawnictwo: | SQN Sine Qua Non |
Rok publikacji: | 2018 |
Zabezpieczenia i kompatybilność produktu (szczegóły w dziale POMOC): | *Produkt jest zabezpieczony przed nielegalnym kopiowaniem (Znak wodny) |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.