Autor był tak uprzejmy, iż wyjaśnił mniej kumatemu czytelnikowi, co skrywa tytuł. Otóż polskie piekiełko lub też zakamuflowane wołanie o pomoc. Mogło też chodzić o nazwę zespołu muzycznego, lecz ta interpretacja nie znajduje potwierdzenia na kartach powieści. Tak na marginesie dodam, iż z kartkami jako takimi styczności nie miałam, gdyż wybrałam wersję audio. Nie żałuję, ponieważ wersje papierową raczej bym porzuciła, nie doczytawszy do końca. Dlaczego? Otóż, niespecjalnie mnie przekonuje wizja Cthulhu, jego wyznawców, ich ponadprzeciętnych mocy oraz dwóch dzielnych, walecznych panów rozgramiających bez większych problemów nieprzyjaciela. Ot, taka tam bajeczka, podlana wulgaryzmami, dla niewymagających nastolatków. Przeczytać można, przesłuchać tym bardziej, zwłaszcza podczas wieszania prania lub innych, równie ambitnych czynności, lecz na pewno nie jest to lektura obowiązkowa.