O tej książce można wypowiedzieć się jednym zdaniem, trawestując słynne powiedzenie - przez żołądek do głowy. Ciut wyżej, a w tym wypadku, również lepiej. Z pozoru książka dla smakoszy, o tym, co się jada w krajach arabskich, a w szczególnie w Iraku i Libanie. Lecz pod tą kulinarną powłoczką znajdziemy relacje o codzienności ludzi w kraju ogarniętym wojną domową, o skomplikowanych wzajemnych stosunkach ludzi różnych wyznań religijnych, a nawet odłamów tej samej religii, czyli islamu. O bezpardonowych atakach na przeciwników politycznych, sprowadzających się do jednej prostej zasady ? po co z nim dyskutować skoro możesz go zabić? O tym jak się gotuje, gdy dzienne dostawy prądu są przerywane na osiem- dziesięć godzin, a wody nie ma całe lato. O młodych ludziach, którzy ulegają presji starszych członków rodziny i tradycji lub, w przypływie desperacji, decydują się na opuszczenie kraju. Poczytamy również o historii potraw, o tym, że treścią jednej z najstarszych inskrypcji wykonanych pismem klinowym są przepisy kulinarne, które, o dziwo, w rejonie Tygrysu i Eufratu nie zmieniły się zbytnio od tego czasu. Autorka podkreśla, że kuchnia iracka wchłaniała w siebie przepisy innych nacji, najczęściej tych, które podbijała w czasie rozprzestrzeniania się islamu w VII-VIII wieku. Mówi również o tym, jak zmienia się nastawienie ludzi zasiadających do wspólnego posiłku, jak w miarę znikania potraw z talerzy zmieniają się ich zapatrywania i ognistość poglądów. Mimo mojego początkowego wahania, jak zniosę te wszystkie zachwyty nad jedzeniem i stosy przepisów na arabskie dania, książka mnie zaintrygowała. Ma w sobie duży potencjał, należy jej dać szansę. Fakt, że autorka nie stroni od krytycznego spojrzenia na własną osobę dodaje jej uroku.