(Po)Mocne książki dla mocnej głowy. Dzieci

Gandalf.com.pl
Napisane przez Gandalf.com.pl
Brak komentarzy
Udostępnij:

    Dla stalowych nerwów i anielskiej cierpliwości, także. Temat, który dziś chciałabym poruszyć jest bowiem dość kontrowersyjny. Lojalnie uprzedzam Was, drodzy czytelnicy, że dzisiejsza lektura nie należy do najłatwiejszych. A o co chodzi? Rozchodzi się o tytuły książek. Dziwne tytuły książek. Mocne, silnie wzbudzające skrajne emocje. Dla zobrazowania podam przykład: taka „Mała książka o kupie”. Powstaje pytanie: jaka kupa? Kupa czasu, kupa śmiechu, kupa ludzi, a może chodzi o to, żeby trzymać się w kupie albo rzucać coś na kupę? Nic z tych rzeczy. Mowa o TEJ kupie. O naszych, ekhem… odchodach, o stolcu, kale. W dodatku to książka dla dzieci! Czy potrzebna, rozwijająca? Otóż to. Na te i inne pytania postaram się odpowiedzieć w niniejszym tekście. Dzisiaj na pierwszy ogień idą książki dla dzieci i młodzieży, jutro pod lupę wezmę dorosłych. Posłuchajcie…

 1. Śmierdząca sprawa

    Kontynuując wątek, żeby tekst trzymał się kupy, wyrażę na ten temat swoje nieskromne zdanie. Kupa towarzyszy nam od urodzenia. Chyba każdy z nas miał wystarczająco dużo czasu aby się z nią oswoić. Oswoić, hmm… prawie jak domowe zwierzątko… W każdym razie to zwyczajna, naturalna reakcja naszego ciała. Tylko i jak się okazuje AŻ fizjologia ludzkiego organizmu. Na tyle „aż”, żeby napisać o tym książkę. Zaczęło się od „Małej książki o kupie” wyd. Czarnej Owcy autorstwa Pernilli Stalfelt.

kupa1
Jej treść wyraża wszystko z milidokładnością do rozmiaru i rodzaju kupy jaką „wytwarzamy” (jest np. kupa-kiełbaska, kupa-śrubka, szyszka z kupy). Całe założenie książki chyba rozjechało się autorce odrobinę z faktycznym jej stanem. Fajnie, że Pernilla Stalfelt wyjaśnia dzieciom na czym polega nasza fizjologia, no ale, że można z kupy łosia zrobić sobie naszyjnik – to chyba lekka przesada, nie sądzicie? Czego to uczy dzieci? Prac chałupniczych i recyklingu? Albo książka „O małym krecie, który chciał wiedzieć, kto mu narobił na głowę”. Przepraszam, czy ja o czymś nie wiem? Zawsze wydawało mi się, że robimy kupę do nocnika, sedesu, lub zwyczajnie „pod siebie”, ale nigdy, że komuś na głowę… Jak widać fakty są faktami, a człowiek uczy się przez całe życie. W całej kupie książek o kupie znalazł się też pozytywny, w moim mniemaniu, oddźwięk. Guido Van Genechten w swoim dziele „Ale kupa! Co masz w pieluszce?” przedstawił tę część naszego życia w bardzo przyjazny sposób. Na zasadzie opowieści o przygodzie kilku zwierzątek, oprócz przyswojenia czym jest dziwaczne „coś” w pieluszce, ta niewielka książeczka uczy dziecko korzystania z nocnika! I taka książka ma moje uznanie. Bardzo pozytywna jest też publikacja Ilan Brenman. Okazuje się, że „nawet księżniczki puszczają bąki”. Przyjemna, także na zasadzie przygody (tym razem księżniczki – dziewczynki mają coś tylko dla siebie) pokazująca, że puszczanie bąków to naturalna rzecz w naszym życiu, ale o której niekoniecznie trzeba mówić powszechnie. Jest jeszcze wiele książek o kupie, o których można by mówić: „KUPA przyrodnicza wycieczka na stronę”, „Kupa siku, „Kupa, kupa, kupa. Temat jest jednak dość rozległy i nie ukrywajmy mało przyjemny, dlatego też przejdę do kolejnego.

kupa3
2. Intymne tabu

    Wokół seksu i tematów jemu pokrewnych zawsze jest gorąco. Od wieków traktowany jako tabu. Od lat jako przedmiot walki między Państwem a Kościołem. Wieczna żonglerka na salach sejmowych i senackich jako karta przetargowa między partiami politycznymi. Kulturowe szaleństwo. Omówmy, zatem „Wielką księgę cipek” i „Wielką księgę siusiaków”, o których tak głośno dotychczas.2   Wydawnictwo Czarnej Owcy postanowiło wziąć na swoje barki wychowanie seksualne dzieci i młodzieży i wprowadzić do swojej oferty książki z serii „bez tabu”. Czy to posunięcie osiągnęło pożądany efekt? Niekoniecznie. Dużo mówi się o braku porządnej edukacji seksualnej w szkołach, o wykorzystywaniu przedmiotu „wychowanie do życia w rodzinie” na zajęcia wyrównawcze matematyki czy języka polskiego. Ale o tym, że w domowym zaciszu takiej wiedzy również się nie przekazuje, milczy się, bagatelizuje. Z badań wynika, że ponad 40 procent młodzieży nie rozmawiało z rodzicami o seksualności. Zwykła, rodzinna rozmowa okazała zbyt trudną metodą wychowawczą. W związku z tym postanowiono napisać o tym książki. Po to, by ułatwić dzieciom (a przede wszystkim ich rodzicom) odpowiedź na niewygodne i wstydliwe pytania. Czy faktycznie są wstydliwe? Przecież to fizjologia jak każda inna. Masturbacja, seks, ciąża, miesiączka, damskie i męskie narządy rozrodcze i ich funkcje są równie niezbędne do życia jak wyżej wspomniana kupa. Wszystko zależy primo – od rodziców, ich podejścia do sprawy, umiejętnego dawkowania informacji i secundo – od państwa, które tę edukację promuje i do niej zachęca. Do tej zdrowej, oczywiście. Czy wyżej wspomniane książki dla dzieci to założenie realizują? Niby tak i niby nie. Na tak, bo oswajają dzieci z trudnym tematem, który pojawia się już od urodzenia: co to jest to zwisające na dole między nogami, a dlaczego tam jest taka dziurka, skąd się biorą dzieci, a do czego służy pocałunek i wiele innych. Rodzice teraz tylko kiwają głową, że znają te pytania. Obie książki natomiast oprócz tego, że pełnią funkcję edukacyjną stawiają naszą fizjologię w dość przedmiotowym kontekście. Dorośli dojrzeli do takich określeń jak „fiut”, „kapucyn”, „pindol”, „korzeń” „pizda”, „kebab” „studnia” i myślę, że niejeden z nich przyzna mi rację, że to nie są to określenia „przyjazne”. Są odpowiednio nacechowane emocjonalnie, do czego przygotowało dorosłych życie i tutaj nie jest to absolutnie rażące (pod warunkiem, że nie jest nadużywane). Ale żeby zapoznawać z nimi dzieci? Po raz drugi – lekka przesada.

siusiaki4
Dodatkowo wtręty gdzieś na marginesie „zaraz rzygnę”, „marszczyć freda”, „strzelać w gruchę”, „trzepać konia” – czy nie ma ładniejszych określeń? Czy faktycznie trzeba tego uczyć w mowie powszechnej? Mowa potoczna jest wielką składnicą słowotwórczą i wtedy takie określenia nie dziwią. Ale książka ma uczyć, a tutaj treść niestety sprowadza naszą polszczyznę na zupełnie inne tory. Czy faktyczne chcemy aby nasze dzieci rzucały na dzień dobry przy śniadaniu: „Cześć suczko, czochrałaś już dziś boberka?”. Obie wspomniane przeze mnie książki to kopalnia wiedzy, owszem, ale prędzej dla dorosłych aniżeli dzieci. Fajnie, że takie książki powstają i fajnie że ukazują coś więcej niż zaściankowe i hermetyczne myślenie o „tych sprawach”, ale czy nie można przedstawić tego po prostu łagodniej? Reszty i tak dzieciaki dowiedzą się pocztą pantoflową. Zostawmy im chociaż trochę tej tajemnicy i prywatności…

cipki5
3. Twardy orzech do zgryzienia

      Zostawmy także tematy czysto fizjologiczne. Są także tematy, które wymagają dużej umiejętności przekazywania wiedzy i odrobiny cierpliwości. Są nimi śmierć, aborcja, eutanazja, przemoc, rasizm i homofobia. Takie książki jak „Mała książka o rasizmie”, „Mała książka o homofobii”, „Mała książka o śmierci”, „Mała książka o przemocy”, „Duża książka o aborcji” powstały po to, aby ułatwić rodzicom rozterki związane z wyjaśnianiem tychże problemów społecznych. A są to zagadnienia dosyć poważne. Takie książki stanowią dobra przeciwwagę dla „medialnej” edukacji, tym bardziej im głębiej młodzież zakorzeniona jest w świecie telewizyjno-internetowo-gazetowym. Nie znam treści wszystkich książek, choć myślę, że dla każdego będzie ona kwestią wyboru. To od rodziców zależy czy ich dzieci są na tyle „dojrzałe” umysłowo i emocjonalnie, by móc przyswoić taką wiedzę i wyciągnąć z niej odpowiednie wnioski. Reszty nauczy ich życie, bo to przecież ono kształtuje ich światopogląd. W tym zakresie również trwają ostre dyskusje oraz podział na zwolenników i przeciwników. Większość z nich opiera się na bezpośrednim przekazie, co stanowi in plus dla młodzieży i młodszej generacji dorosłych. Starsze pokolenie ma do tego sceptyczne podejście, ale nie można się temu dziwić. Różnice pokoleń, różnice poglądów i wychowania wyniesionego z domu zawsze będą pogłębiać tę przepaść. Z drugiej strony jednak brak odwagi i szczerej komunikacji także. I tak źle i tak niedobrze. A wy co o tym sądzicie?

 4. Konsternacja nad tytułem

       Istnieją, także książki zastanawiające samym tytułem. Skoro już wprowadziłam Was w tematy okołofizjologiczne, poinformuję że jakiś czas temu wydawnictwo Egmont wypuściło na rynek „Książkę z dziurką”.

księga z dziurką 6
Kojarzy się jednoznacznie, prawda? Może niektórzy z Was stwierdzą, że nie, ale stereotyp jest nieśmiertelny i niestety dużo silniejszy niż zdrowy rozsądek. Okazuje się, że to książka bardzo przyjazna, edukacyjna i świetna do zabawy! Dzięki niej można stać się kosmonautą lub księżniczką, dziura może się stać szkłem powiększającym, albo basenem, torem wyścigowym albo tropikalną wyspą. Słowem – zabawkowy raj na całe godziny! Oj, jakie figle może spłatać ten nasz mózg 🙂

    Jeśli znacie i czytaliście któreś z wymienionych przez mnie książek, sobie lub swojemu dziecku i macie określone zdanie na ich temat, zapraszam do komentowania! A już jutro część dla dorosłych!

Udostępnij:
22 kwietnia 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

W przypadku naruszenia Regulaminu Twój wpis zostanie usunięty.